czwartek, 24 października 2013

Tak, rozdział miał być dzisiaj, ale go nie będzie. Nie chciałam podejmować tego kroku, ale chyba nie mam wyjścia. Muszę się na to zdobyć i zawiesić/ usunąć bloga. Jest zero komentarzy. Kiedy zaczynałam pisać to opowiadanie myślałam sobie "Super!" będę miała może kilku czytelników, którzy polubią to co robię i będą śledzić moje poczynania, ale okazało się, że wcale tak być nie miało. Bardzo mi przykro, że moje opowiadanie nie miało grona odbiorców. Tak więc to już chyba wszystko, co chciałam Wam powiedzieć. Żegnajcie.

piątek, 4 października 2013

Rozdział 4 - To ona była jego szczęściem, jego osobistym lekiem na zło.

Rudowłosa dziewczyna szła zaśnieżoną drogę kierując się w stronę miasteczka. Ubrana w zieloną puchową kurtkę i fioletową czapkę włożyła ręce w kieszenie, aby nie odczuwać okropnego zimna, które odczuwała na całym ciele. Przenikało ono materiał i wbijało się niczym tysiące małych szpilek w jej ciało. Policzki szczypały ją niemiłosiernie ale ona brnęła dalej przez tumany śniegu. A ponieważ ta droga nie należała do przesadnie używanych biały puch sięgał jej do połowy łydek. Zostawiała ona więc za sobą ślady. Jej celem przewodnim było jak najszybsze przedostanie się do zamku i spotkanie Go. Na samą myśl o Nim jej serce zaczęło szybciej bić rozgrzewając jej wnętrzności. Zimno przestało tak boleśnie ją szczypać i podążyła dalej jakby niesiona na anielskich skrzydłach. Z Jego widokiem przed oczyma mogła przemierzyć w takich warunkach tysiące kilometrów. Miłość napawała ją nieopisaną energią. Tego uczucia nie mogło zastąpić nic. Żadne czary, mikstury, magia. Sama miłość była na swój sposób magią. Bo przecież osoba zakochana działa i preferuje w taki sposób, jakby rzucono na nią jakiś urok. Tak właśnie się czuła dziewczyna. Ten brunet przyćmił wszystko inne, kiedy wkroczył w jej życie. Teraz liczył się tylko On.

Nawet się nie spostrzegła, kiedy dotarła do miasteczka. Tutaj śnieg był już udeptany a drogą przechadzała się spora ilość czarodziejów. Rudowłosą zdziwił fakt, że tylu ludziom chce się wychodzić na dwór w taką pogodę. Nie przejęła się tym jednak na dalszą metę i zaczęła szukać bruneta wśród tłumu.. Umówili się i powinien gdzieś tutaj być. Ruszyła przed siebie wychylając głowę ponad ludzi aby móc ujrzeć Go ujrzeć. I wreszcie Go ujrzała. Stał oparty o jedną z latarń przy głównej drodze i rozglądał się. Wkrótce ich spojrzenia się napotkały. Zielone oczy dziewczyny zabłyszczały mocniej i nawet nie wiedziała w jaki sposób znalazła się w Jego ramionach.
– Cieszę się, że cię widzę – powiedział.

Ja też. Chciałam przyjść wcześniej, ale nie dałam rady. Przepraszam.
Nie ma sprawy – uśmiechnął się. – Chodź, zimno tutaj.
I trzymając się za ręce ruszyli dalej ośnieżoną uliczką.



I wtedy się obudził, cały zlany potem. Otworzył gwałtownie oczy i podniósł głowę. Jak się okazało zasnął w pokoju wspólnym Ślizgonów. Dobrą chwilę trwało, zanim oddech mu się wyrównał. Rzadko zapamiętywał sny, a ten z pewnością nie należał do takich, które chciałby sobie zaryć głęboko w pamięci. Wręcz przeciwnie, było to coś w rodzaju horroru, o którym chce się jak najszybciej zapomnieć. Ten sen był taki realistyczny. Czuł się, jakby Lily i James tulili się do siebie tuż obok niego. Wzdrygnął się na samą myśl.
Była godzina piąta rano. „Zdecydowanie zbyt wcześnie, aby rozpocząć dzień”, pomyślał Severus z niezadowoleniem. Jednak wiedział, że po tym „koszmarze” sennym (bo inaczej nazwać tego nie mógł) nie da rady ponownie zasnąć. Spojrzał na stolik, przy którym usnął. Było na nim pełno pozapisywanych małymi literkami pergaminów i jedna książka po środku. Nosiła ona tytuł „Eliksiry dla Zaawansowanych”. To właśnie nad tą książką usnął parę godzin temu studiując recepturę eliksiru wyostrzającego poczucie humoru, który i tak już znał doskonale na pamięć. Wiedział jakie są jego składniki i parokrotnie w tamtym roku udało mu się go uwarzyć, czym mógł się chwalić, ponieważ jest to nie lada sztuka, a zdobycie wszystkich składników dla kogoś w jego wieku jest niezmiernie trudne. Ileż on się namęczył aby zdobyć kamień księżycowy…

Może i wyglądało to komicznie, gdy porównywało się nazwę mikstury i obecne położenie Severusa, jednak czuł, że musi znaleźć sobie jakieś zajęcie, aby spróbować wymazać sobie z pamięci kłótnię z Lily, a eliksiry – przyrządzanie ich i czytanie informacji na ich temat – poprawiało jego samopoczucie. I faktycznie, gdy przebudził się nad ranem z początku nie pamiętał zupełnie nic, ale już po paru sekundach do jego głowy zaczęły napływać wspomnienia; bolesna wspomnienia.
A później, kiedy był już bardzo zmęczony nie miał sił doczołgać się do dormitorium. Teraz na policzku mógł wyczuć wgłębienie, które pozostawiła mu na pamiątkę jedna z zagiętych stronnic książki. Rozmasował ręką poczerwieniałe miejsce i rozejrzał się po pokoju wspólnym. W pomieszczeniu przeważał kolor zielony i srebrny – barwy Ślizgonów. Znajdowały się tu także elementy w kolorze czarnym. Ale mimo tego nie było tu jakoś szczególnie ponuro. Owszem, nie był to pokój Gryfonów, gdzie złoto i czerwień sprawiały, że chciało się tam przesiadywać całymi godzinami, ale Ślizgoni nie mogli narzekać. Panowała tu tajemnicza atmosfera, ale nie odpychała ona tych uczniów. Wręcz przeciwnie, lubili tutaj przesiadywać.
Pokój wspólny znajdował się w lochach, a to oznaczało między innymi to, że nie było tutaj żadnych okien. Także nie mogły tu docierać promienie słoneczne. Jednak mimo tego w pokoju ciągle było jasno. Zielone światło zdawało się wypływać wprost z ceglanej czarnej ściany. Pod sufitem unosił się także srebrny pył, który nie tylko wyglądał magicznie, ale oświetlał z góry na srebrno wszystkie kanapy z czarnej skóry i stoliki wraz z krzesłami. A temu wszystkiemu towarzyszył także zielony dywan z srebrnymi zworami i duży srebrnozielony wąż, który zdawał się spozierać złowrogo na wszystkich, którzy chcieli się wkraść do dormitorium. Niektórym zdawało się, że jego oczy są „żywe”, że zwierzę śledzi każdy ruch Ślizgonów.
Minął już tydzień od przyjazdu do Hogwartu a on ciągle nie pogodził się z Lily i w każdą noc śniło mu się to samo. Jego przyjaciółka w objęciach Jamesa.
Właściwie to wolał jej unikać. Gdy tylko widział ją na korytarzu zawracał i odchodził w drugą stronę. Jednak ona się nie poddawała i ciągle próbowała z nim porozmawiać. Nawet na lekcji próbowała mu coś tłumaczyć albo wprost go przepraszała za jej zachowanie w Wielkiej Sali. Ale Severus nie chciał jej słuchać. Przed oczyma ciągle miał ten widok, kiedy James pomaga jej wsiąść do powozu albo jak siedzi przy nim przy stole Gryffindoru. Zbyt bardzo go to wciąż bolało, aby mógł przebaczyć. Stanowczo zbyt bardzo. A do tego nawiedzała go wszechogarniająca złość za to, że jest takim kretynem, że nie potrafi powiedzieć Lily coś w stylu „Nie martw się. Nic się przecież nie stało!”. Ale przecież się stało. I on, Severus, tego nie jest w stanie zmienić. W ciągu jednego dnia relacje pomiędzy nim a zielonooką zachwiały się i podupadły na swej sile. W końcu nie mogąc wytrzymać na wszystkich lekcjach przesiadał się od ławki Lily. A gdy to robił widział wielki ból w jej oczach. Nienawidził się za to. Lecz czy mógł dalej udawać, że nic się nie stało? Że wszystko jest okej? Nie mógł. Jedyne co mu pozostawało to nadzieja, że kiedyś wkroczą ponownie na te ścieżki, z których zboczyli, a one doprowadzą ich z powrotem do siebie…


 * ~~~~ * ~~~~ *

Po popołudniowej uczcie w Wielkiej Sali do następnej lekcji pozostała Severusowi cała godzina. Nie wiedząc co ma ze sobą zrobić skierował swoje kroki w stronę jeziora. Siedział właśnie pod jego ulubionym drzewem. Często tam przesiadywali wraz z Lily ucząc się, ćwicząc zaklęcia lub też odpoczywając w przerwie pomiędzy lekcjami. Właśnie tego chciał. Odpoczynku. W tej chwili niczego nie pragnął bardziej. Ktoś jednak najwidoczniej nie rozumiał, że jeśli człowiek leży sobie w cieniu pod drzewem korzystając z ostatnich w miarę ciepłych dni przed jesienią to oznacza, że chce wypocząć.


– Cześć! – wykrzyknął ktoś tuż nad jego uchem.
Gdy Severus otworzył gwałtownie oczy i wrzasnął widząc tuż przed sobą wielkie, błękitno – szare oko. Twarz jakiegoś chłopaka była tuż przy jego twarzy.
– Człowieku! Co ty sobie myślisz?! – wydarł się na niego Severus wstając.
– Nic takiego – odparł ani trochę nie speszony blondyn.
– No… To, że nie myślisz, to już da się wywnioskować patrząc na ciebie – powiedział pod nosem czarnowłosy.
Na oko mógł mieć tyle samo lat co Severus. Miał wielkie i wyłupiaste oczy, a włosy były krótko przystrzyżone. Do tego wszystkiego uśmiechał się od ucha do ucha jakby właśnie przed sekundą coś przedawkował. Od tego chłopaka biło zbyt dużo szczęścia. Zbyt dużo optymizmu. Zbyt dużo pozytywnego nastawienia do życia. ZBYT, ZBYT, ZBYT! Zbyt dużo wszystkiego! Severus stwierdził, że go nie lubi.
– Jestem Aforyniusz Weird. Ale wszyscy kumple mówią do mnie Spice [* Małe wyjaśnienie, abyście mogli w pełni zrozumieć fabułę rozdziału. Słowo „weird” po angielsku oznacza dziwny. :) Natomiast „spice” to przyprawa. A jak się przekonacie przezwisko to bierze się z tego, że chłopak uwielbia eksperymentować z różnymi przyprawami]
Spice to, Spice tamto. Rozumiesz, nie? Jestem z Ravenclawu. Z piątej klasy…
– Twa historia naprawdę mnie urzekła. Jak chcesz to możemy o tym pogadać – powiedział z kpiną w głosie brunet. Ten drugi jednak chyba nie dosłyszał w głosie Severusa sarkazmu, bo gadał dalej jak najęty:
– Właściwie to nie do końca wiem skąd to przezwisko się wzięło. No chyba, że z tego, że ciągle przyrządzam jakieś tam potrawy. Uwielbiam gotować. Och! Po prostu to kocham. Najfajniejsze w gotowaniu jest chyba to, że można dodać przyprawy jakie się tylko chce! Wystarczy dodać odrobiny czegoś nowego, aby smak dania zmienił się z pikantnego na delikatny! Nie uważasz? Bo wiesz… jeśli chcesz, to ja…
I w tym momencie zamilkł, bo Severus przycisnął dłoń do ust chłopaka. Czarnowłosy patrzył na Spice’a z przestrachem w oczach. Jak, na Merlina, można tak trajkotać?! Że też mu się jadaczka nie męczy. Przecież on te wszystkie zdania powiedział na jednym wdechu!
– Zamilcz w końcu! – krzyknął Snape. – I zostaw mnie w spokoju. Spo-ko-ju! Rozumiesz?
– No pewnie, że rozumiem – powiedział uwolniwszy się w końcu od dłoni Severusa, który zdążył pomyśleć „Tego nie byłbym wcale taki pewien”. – Tylko, że się nie zgadzam. Siedziałeś tu samotnie, to sobie pomyślałem, że podejdę. Ale później cię poznałem i mówię do siebie „Spice! To jest ten Ślizgon, który powalił Pottera. Nie podchodź, bo oberwiesz”. No ale później pomyślałem, że nie mogę zostawić smutnego człowieka! Rozumiesz, nie? I sobie później mówię: „A! Podejdę! Co mi szkodzi? W końcu jakby co, to jest pani Pomfrey i ona  mnie poskłada!” No i jestem.  No bo w końcu byłbym cię miał na sumieniu, gdybyś na przykład wpadł w taką depresję, że byś się zabił i bym żył do końca moich dni z przekonaniem, że ci nie pomogłem!!!

Gdyby spojrzenie Severusa mogło zabijać, to z pewnością Spice byłby już leżał na ziemi martwy. JAK MOŻNA TYLE GADAĆ?!
– Kim. Ty. Jesteś?!
– Już mówiłem. Aforyniusz Weird! Ale wszyscy na mnie mówią Spice!

– Po pierwsze. To już słyszałem. Po drugie – tu zbliżył się do ucha blondyna i wykrzyknął. – NIE DRZYJ SIĘ, JAKBY CIĘ MIELI ZARAZ POWIESIĆ!!!
Spice się trochę skulił, lecz z jego ust nie znikł uśmiech. Severus patrząc na jego wyłupiaste oczy doszedł do wniosku, że ten wygląda jak jakiś psychopata, który ma się na ciebie zaraz rzucić z nożem i podciąć ci gardło.
– No dobra, to powiedz mi, Sev, co ci tam w duszy gra… Och, wiem przecież jak się nazywasz. Wszędzie cię pełno po tym zdarzeniu z pociągu. A zresztą ja też tam byłem, kiedy dokładałeś Jamesowi.
No tak… Teraz przypomniał sobie tego blondyna, który stał w pierwszym rzędzie. On jako jedyny patrzył z ekscytacją na całe to zamieszanie. Rzeczywiście tam wtedy był.

– Nie będę ci się zwierzał. Zjeżdżaj stąd w ogóle! Nikt cię nie zapraszał!
– Och! Ależ Sev! Nie mogłem po prostu tak przejść jak gdyby nigdy nic! Widziałem twoją buźkę! I co miałem cię zostawić i przemknąć przed twoimi oczami niczym ninja i uciec?! Żartujesz sobie?! Przecież to by był czyn, jakiego każdy czarodziej powinien się wstydzić. To by było okropne, nieludzkie, odrażające, bezuczuciowe, ohydne, przeokropne…!

– Ja naprawdę nie wątpię w to, że jesteś zdolny do wyrecytowania całego słownika synonimów, ale mógłbyś się wziąć w garść i spróbować opanować?
Severus rozejrzał się dookoła. Wszystkie twarze uczniów z okolicy jeziora były zwrócone w ich stronę. Chłopak mógłby się poważnie kłócić o to, czy tych przeraźliwych wrzasków Spice’a nie usłyszeli w zamku. Brunet posłał sztuczny uśmiech w stronę stojącej najbliżej grupki Ślizgonek, wziął blondyna pod ramię i podążył z nim ku dziedzińcowi.
– Posłuchaj mnie… przyjacielu – zaczął powoli i wyraźnie jakby zwracał się do pięciolatka. – Nie wiem co ty tam sobie łykasz nocami, ale jestem pewny, że Pomfrey ci coś da i powrócisz do stanu normalnego – pokiwał głową ze zrozumieniem.
– Ale przecież mi nic nie jest! Nic nie łykałem przed snem. No… Może poza moimi zupkami domowej roboty. Musisz kiedyś spróbować…
Zatrzymał się gwałtownie i uderzył się dłonią w czoło:

– No przecie! Jaki ja głupi jestem!
– Przez grzeczność nie zaprzeczę – mruknął cicho Severus.
– Słuchaj! Poczekaj tu na mnie. A ja za chwileczkę wracam. Przyniosę ci coś extra. Tylko poczekaj. Obiecujesz? – z każdym kolejnym słowem i zdaniem gwałtownie wymachiwał rękoma we wszystkie strony.
Kiwał głową w przód i w tył i patrzył się jak umysłowo chory na Severusa.
– Eee… No jasne, że obiecuję – powiedział równocześnie przeciągając każde słowo i starając się, żeby brzmiało to przekonująco.
– Okej. To ja za minutę jestem z powrotem!
I pobiegł korytarzem. A gdy tylko zniknął Severusowi z oczy, brunet zaczął uciekać jak najszybciej w przeciwną stronę. Tak jakby się za nim paliło. W głowie miał tylko jedną myśl. A głosiła ona, że nazwisko tego blondyna idealnie do niego pasuje. Jak do nikogo innego. Aforyniusz Weird. Też mu coś. Pff…



* ~~~~ * ~~~~ *

– Dzisiaj będziemy robić coś niezwykłego – rzekł z ekscytacją w głosie Slughorn, kiedy już wszyscy uczniowie zajęli swoje miejsca. – Otóż… Kiedyś wspominałem już wam o niezwykle potężnym eliksirze… O Wywarze Żywej Śmierci. Jest to niezwykle potężna mikstura, jednak chciałbym, aby na tych zajęciach każdy z was spróbował ją uwarzyć…
Po lochu przeszedł szmer ni to zaskoczenia ni podekscytowania. A Slughorn słysząc to, jakby uśmiechnął się z zadowoleniem. Chyba tylko Severus jako jedyny nie przejął się tym, co zaraz będzie warzył. Recepturę znał na pamięć i sam już kiedyś próbował go uwarzyć. Więcej nawet! Ulepszył podręcznikowy przepis zmieniając proporcję ingrediencji i wiele innych rzeczy. Należy bowiem eksperymentować ze wszystkim, nawet z eliksirami. Wystarczy zmienić jedną malutką i niepozorną na pierwszy rzut oka rzecz a efekt może być zupełnie inny. Może być to groźne, ale może przynieść także zaskakujące skutki. Severus żył właśnie z takim przekonaniem. Według niego warzenie eliksirów to prawdziwa sztuka. Należy to robić z pasją, a nie z konieczności. Wszystko trzeba przygotowywać z precyzją, wywar mieszać sprawnym ruchem ręki, jednak nie gwałtownie.
– Dobrze sporządzony eliksir jest w stanie wprawić człowieka w długotrwałą śpiączkę. Mistrzowie Eliksirów potrafią sprawić, że ludzie z tego stanu się nie budzą – zaczął ponownie Slughorn przybierając na chwilę groźną minę, jednak po chwili uśmiechnął się pokazując rząd żółtawych zębów. – Oczywiście, z waszym wykształceniem nie uśpilibyście nawet muchy… Potraktujcie więc to zadanie jako chwilę wytchnienia od normalnych zajęć z eliksirów i nie zrażajcie się, jeśli coś wam nie wyjdzie. To będzie całkowicie zrozumiałe. Chciałbym jednak, abyście nie potraktowali tego ulgowo i żebyście przyłożyli się do tego zadania należycie – w tym miejscu zrobił minimalną przerwę. – A na zachętę dodam, że ten, kto zrobi w miarę użyteczny eliksir otrzyma tę oto fiolkę.
Sięgnął do kieszeni swojej szaty i wyciągnął małą buteleczkę, w której mieniła się odrobina jakiegoś złotego płynu.
Felix Felicis – rzekł Slughorn z zadumą i szacunkiem w swym głosie. – Temu, kto wypije ten eliksir będzie towarzyszyło szczęście i wszystko będzie się układało po jego myśli. Ilość tej mikstury wystarczy na jeden szczęśliwy dzień. Tak więc macie motywację do pracy. Uwarzcie mi użyteczny eliksir a będziecie… szczęściarzami.
Zaśmiał się ze swojego, może niezbyt śmiesznego, żartu i spojrzał znacząco na Lily. Była ona bowiem ulubienicą Slughorna. Nikt o zdrowych zmysłach by temu nie zaprzeczył. Tak po prostu było i już. Nie można się było oszukiwać. On uważał ją za jakiegoś geniusza eliksirów. A prawda była taka, że to zawsze on, Severus, jej pomagał w odmierzeniu składników i w ich przygotowaniu, a później niepostrzeżenie dodawał je do kociołka dziewczyny, kiedy Slughorn był w drugim końcu lochu nie patrzył w ich stronę. Był bardzo ciekawy, jak zareaguje, kiedy po dzisiejszych zajęciach okaże się, że jego pupilek nie jest wcale taki genialny…
W lochu wśród szmerów podekscytowania wszyscy ruszyli w biegu otwierać podręczniki „Eliksiry dla Zaawansowanych”, szukać w kredensie potrzebnych ingrediencji i nastawiać kociołki na ogień.
Severus podszedł do tego wszystkiego z opanowaniem i wszechstronnym spokojem. Wiedział, że wyjdzie z tego lochu bogatszy o fiolkę Felix Felicis. Uśmiechnął się sam do siebie i ruszył do jednej z ostatnich ławek.
– Snape! – powstrzymał go Slughorn. – Usiądź z Lily. Może się wreszcie czegoś nauczysz…
Severus spojrzał na niego jak na jakiegoś okropnego robaka. Denerwowało go to, że on zwracał się do wszystkich po nazwisku tylko o niej mówił po imieniu… Przecież to jawne faworyzowanie uczniów. A do tego wszystkiego kazał mu koło niej usiąść. Severus sam siebie nie rozumiał. Po zdarzeniu  pociągu tak bardzo chciał, żeby ona mu wybaczyła, a teraz sam się z nią nie chce pogodzić. Zachowywali się jak para jakichś dzieciaków, z których każdy myśli, ze to on ma rację i za nic nie chce ustąpić temu drugiemu. Faktem jednak było to, że kiedy Severus zobaczył wtedy Lily koło Jamesa w Wielkiej Sali coś się w nim zablokowało. Serce jakby przestało bić i nie był po prostu w stanie się przełamać.
Rozłożył więc swoje składniki na stole koło Lily i zabrał się do pracy. Uderzyło go to, że dziewczyna nawet na niego nie spojrzała. Pochylała się nad kociołkiem sprawiając, że włosy zakrywały jej twarz. Tak więc Severus nie był w stanie dostrzec wyrazu jej twarzy. Sam nie wiedział, czy to nawet nie lepiej. Bał się dowiedzieć, czy jest wściekła czy też odczuwa wielki ból. Tak więc wolał tego nie wiedzieć. Zdawał sobie sprawę tylko z tego, że narastało w nim pragnienie, aby ją po prostu do siebie przytulić albo chociaż zamienić kilka słów. Powstrzymał się jednak drobno siekać listki piołunu. Według podręcznika powinny mieć one długość nie mniejszą niż pół cala, jednak on wiedział, że jeśli pokroi je drobniej roślina puści soki, które sprawią, że mikstura będzie miała większą moc.
Ze wszystkich sił starał się skupić na tym co robi i utkwić wzrok na piołunie, lecz mimowolnie co chwila zerkał w lewą stronę na Lily. Ta jednak, jakby zupełnie nie zdawała sobie sprawy z tego, że ma towarzystwo w postaci Severusa zacięcie kroiła swoje roślinki. Może trochę zbyt gwałtownie, zbyt mocno. Gdyby chłopak mógł prześwietlić zasłonę jej włosów mógłby bez problemu dostrzec, że ma silnie zaciśnięte szczęki a w oczach szklą jej się łzy. Z całych sił starała się, aby nie popłynęły po jej policzkach, bo wtedy okazałaby słabość. Inni ujrzeliby, że Lily Evans nie jest wcale taką dzielną dziewczyną za jaką ją uważali.
Severus dodał do kociołka drobniutko pokrojone listki i sok z piołunu i zabrał się za przygotowanie korzenia asfodelusa. Była to roślina z długimi białymi kwiatami, która była trochę podobna do lilii lecz troszkę od niej mniejsza. Asfodelus pachniał wyjątkowo ładnie i miał działanie usypiające. Największą moc miał korzeń, dlatego też właśnie to tą część rośliny dodawało się do Wywaru Żywej Śmierci.
Po dodaniu korzenia Asfodeulusa wraz ze sproszkowanym korzeniem waleriany eliksir musiał gotować się dziesięć minut zanim dodało się ostatni i najważniejszy składnik, sopophorus. Bez niej eliksir nie nadawałby się do użytku.
Na samym końcu zamiast zamieszać eliksir dziesięciokrotnie w lewą stronę zamieszał ją pięć razy w lewo i siedem razy w prawo. I wtedy barwa zmieniła się natychmiastowo z ciemnofioletowej na najczerniejszą czerń jaką kiedykolwiek świat czarodziejski widział.
– Koniec czasu! - zawołał wesoło po jakimś czasie Slughorn i zaczął powoli przechodzić pomiędzy ławkami oceniając eliksir każdego ucznia. Zaczął od końca. Severus mógł się założyć, że robił tak dlatego, aby na sam koniec zostawić sobie Lily. Uśmiechnął się pod nosem wyobrażając sobie wyraz twarzy Slughorna kiedy ten zobaczy, że jego ulubiona uczennica nie podołała jakiemuś eliksirowi. Spojrzał w lewo. I rzeczywiście. Barwa wywaru Lily maiła kolor zielonkawy.
Minuty mijały a do uszy Severusa docierały uwagi typu: „Nie postarałeś się chyba, Robinson...”, „Tylko na tyle cię stać, Wright?”, „Tym prędzej byś kogoś otruł a nie uśpił, Hall!”.
W końcu dotarł do ławki Severusa i Lily. Gdy spojrzał do kociołka dziewczyny przez jego twarz przeszło rozczarowanie. Nie wypowiedział ani słowa a rudowłosa przygryzła ze smutną miną dolną wargę.
– Na brodę Merlina! Snape!
Takie właśnie okrzyki usłyszeli wszyscy w lochu kiedy Slughorn nachylił się nad kociołkiem Severusa.
– Pierwszorzędny Wywar Żywej Śmierci!
Nie można było jednak wyczuć w jego głosie zachwytu czy też szczęścia. To, ze Lily sobie nie  z zadaniem było najwidoczniej ciosem prosto w serce.
I tak właśnie zdobył Felix Felicis, płynne szczęście. Tylko czy naprawdę był w stanie cieszyć się z tego, kiedy Lily się do niego nie odzywała. Przecież to ona była jego szczęściem, jego lekiem na zło.
W jednej chwili, gdy o tym pomyślał jego duma uciekła i się gdzieś schowała. Teraz czuł się okropnie. Gdy tylko wyszedł na dziedziniec cisnął fiolkę z eliksirem gdzieś w najdalsze krzaki.

--

Severus w ponurym nastroju przemierzał błonia szkolne gdy usłyszał za sobą wołanie. A raczej głośne krzyki. Tylko jedna osoba w tym zamku mogła wrzeszczeć na cały głos „Sev!”, nie rozmyślając o tym, że inni uczniowie patrzą się na niego z nieukrywanym zdumieniem wypisanym na twarzy. Aforyniusz Weird. Znany również jako Spice. A Severus już myślał, że się go pozbył i podczas tej jednej lekcji eliksirów zdążył go sobie całkowicie z pamięci wymazać. Aż ciarki mu po plecach przechodziły w obrzydzenia, gdy przypominał sobie tego dziwnego chłopaka, który najwyraźniej nie przejmował się tym, co inni o nim sądzą.
– Hej, Sev! – zaczął, podbiegając do niego i szczerząc do niego zęby. – Miałeś na mnie poczekać! Szukałem cię po całej szkole! – w tym miejscu zatoczył teatralnie ręką dookoła siebie.
Wszyscy w promieniu kilkunastu jardów wlepiali w nich oczy. Spice strasznie wrzeszczał.
– Posłuchaj – zaczął Severus. – Jeśli mam z tobą rozmawiać, czego wolałbym jednak nie robić… To musisz przestać krzyczeć. O parę tonów w dół…
Przeciągnął dłonią od góry do dołu, tak jakby obawiał się, że blondyn może mieć problemy ze zrozumieniem przekazu słownego.
– Okej…
Ku szczeremu zdziwieniu Spice zrozumiał, o co mu chodzi.
– Mam coś dla ciebie… Sam zrobiłem…
Severus nie wiedząc do końca czego ma się spodziewać patrzył z osłupieniem jak Aforyniusz wyciąga zza pleców kubek z dziwnie wyglądającą zawartością.
– Proszę – rzekł z nieukrywaną dumą w głosie i wcisnął w dłonie bruneta naczynie. Ślizgon przypatrzył się zawartości. Nie wyglądała zachęcająco. Było to coś w rodzaju zielonkawożółtej mazi z kluskopodobnym czymś i kawałkami jakichś podejrzanych owoców.
– Co to jest, Weird? – spytał przerażony Severus.
– Zupa. Bardzo dobra. Wiem, że nie wygląda apetycznie, ale jest naprawdę wspaniała. Boska, wyśmienita, genialna, wyborna…
– Mówiłem ci już coś o słowniku synonimów, prawda? Skromny widać też jesteś… – dorzucił z sarkazmem.
– Po prostu pragnę ci przekazać, że ona jest naprawdę wyśmienita. Spróbuj, nie pożałujesz. Dodałem tam pomandarynkowca błotnistego. Niezbyt trafiona nazwa, uważam. Jest to bardzo unikatowa roślina, która rośnie tylko raz na dziesięć lat i ma dużo wymogów co do pielęgnacji. Dlatego też bardzo rzadko kiedy można ją spotkać. Na szczęście mojemu wujowi, który pracuje w Ministerstwie Magii ale często go gdzieś wysyłają i w ten sposób może zwiedzać śwait. W wolnych chwilach lubi, jak ja, eksperymentować w kuchni z różnymi potrawami. Był rok temu w lesie tropikalnym i tam ujrzał pęd pomandarynkowca i zabrał go ze sobą, a potem się nim opiekował i niedawno przysłał mi owoce… Mówię ci, extra. Są przepyszne, tylko jeszcze nie rozgryzłem jak sprawić, żebym wywar z nich przybrał barwę nie zieloną, lecz czerwoną. Napiszę chyba do wujka. Tak czy siak… Uważam, że ta roślina powinna się nazywać zdecydowanie inaczej. Na przykład zamiast pomandarynkowiec błotnisty mógłby się nazywać tropikalny albo coś w ten deseń, nie sądzisz?
– Muszę cię pochwalić… Ani jednego zdania nie wykrzyknąłeś… – powiedział z przerażeniem w głosie Severus. Gadatliwość Spice’a go oszołomiła.
– Jedz.
– Mowy nie ma! Prędzej połknąłbym sklątkę tylnowybuchową…
– No nie daj się prosić… – przekonywał go dalej.
–Tracisz czas, bo ja nie będę tego jeść!
Spróbował wcisnąć Spice’emu do rąk kubek, lecz blondyn schował ręce za plecami udaremniając plam Severusa.
– Nie odczepisz się ode mnie dopóki tego nie wezmę, prawda?
Chłopak pokiwał głową ze skupioną miną.
Ślizgon przyciśnięty do ściany mówiąc „będę tego żałował” łyżką nabrał gęstą maź z kubka i powoli zbliżył do nosa. Nie miało żadnego zapachu. Severus powstrzymując się aby nie zwymiotować i zaczął jeść. Po pierwszej porcji musiał przyznać, ze nie jest to coś okropnego. Wręcz przeciwnie, całkiem mu to smakowało. Wyczuć było można trochę pomarańczy i cytryny. Jednak nie było to bardzo kwaśne.
– I jak? – spytał z powagą Spice.
– Umiesz gotować, Weird.
Nie mógł przecież go okłamywać. Nie chciał. Po co miałby to robić?
– W takim razie opowiadaj, czemu chodzisz taki ponury.
Kiedy Severus się później zastanawiał nad tym, w jaki sposób Spice zdołał od niego wyciągnąć całą historię sam się sobie widział z jaką łatwością mu się to udało. W jednej chwili Spice dowiedział się całej prawdy. O tym dlaczego Severus rzucił Sectusemprę na Jamesa a także o tym jak Lily go zraniła. Jednak najbardziej bruneta zdziwiło to, co później usłyszał od Aforyniusza. Przez całą opowieść nie powiedział ani słowa a później z największą powagą wypowiedział trzy słowa; trzy słowa, które znaczyły tak wiele.



„Zawalcz o nią”


Może i Spice często gadał od rzeczy ale te słowa miały sens i to wielki. Severusowi bowiem dały one wiele do myślenia. Porzucił dumę i ból i postanowił ją odzyskać. A zacząć trzeba to było od przeszukania krzaków koło dziedzińca...




 __________________
Wiem, że obiecałam dodać rozdział wczoraj i przepraszam, ze tego nie zrobiłam. Byłam chora, leżałam w domu bez dostępu do internetu z temepraturą 39.4... Dzsiaj dopiero poczułam się na tyle dobrze, żeby przyjechać do taty i dodać rozdział. Mam nadzieję, że to zrozumiecie. Dzisiejszej nocy rozbudowałam rozdział o kilka scen, taki bonusik za długie oczekiwanie rozdziału. Notka mi się nie podoba. Zajęcia eliksirów opisałam niedobrze... :C Przepraszam. Chciałabym to ulepszyć, ale nie chciałam żebyście znowu dłużej czekali na rozdział :C Mam nadzieję, że następny pojawi się najpóźniej za tydzień albo dwa ;) 

Proszę o szczere komentarze! ;*
~Gutta Bad