wtorek, 26 listopada 2013

Rozdział 6 – I właśnie dlatego ta mała będzie jedną z pierwszych, która zginie, kiedy nasz Pan zyska większą władzę. A to przecież kwestia kilku miesięcy…



Miłego czytania! :)

Następnego dnia pierwszą lekcją była Obrona Przed Czarną Magią. Tak więc o godzinie dziewiątej Ślizgoni i Gryfoni czekali przed salą aż pojawi się profesor Earthworm. To właśnie on w tym roku nauczał tego przedmiotu, a jego nazwisko zawsze wszystkich śmieszyło. Wszyscy uważali, że idealnie do niego pasuje (Earthworm- dżdżownica). Była to pewnie sprawa tego, że poruszaniem się przypominał ruchy jakiegoś wijącego się robaka. Był też strasznie wysoki i chudy niczym patyk. A do tego cały był jakiś taki krzywy. Trzeba jednak było przyznać, że w tak krótkim czasie, od początku roku szkolnego, zdążył już przekonać do siebie uczniów. Zawsze był wyrozumiały i przyjaźnie nastawiony do studentów.
– Dzisiaj proszę nie wyjmować książek – powiedział na początku lekcji, gdy każdy już sięgał do torby po podręcznik.
Lily i Severus, którzy znowu siedzieli razem w jednej ławce wymienili się zdziwionymi spojrzeniami. Jeszcze nigdy nie zdarzyło się, aby jakiś nauczyciel poprosił ich o to, aby nie wyjmowali książek.
– Otóż dzisiaj będziemy robić coś niezwiązanego z programem nauczania. Jest to coś w rodzaju bonusu za wasze dobre wyniki na lekcjach – powiedział przechadzając się po klasie tym swoim koślawym chodem. – Pomyślałem sobie, że jesteście na tyle zdolni, że możemy spróbować czegoś ciut trudniejszego. Czegoś, co z pewnością przyda wam się w chwili zagrożenia…
Zrobił efektowną pauzę po czym dokończył:
– Kiedy staniecie oko w oko z dementorem. Czy ktoś mi może powiedzieć, kto to jest dementor? Jakiego rodzaju zagrożeniem jest dla każdego człowieka? A może ktoś już się domyśla jakie zaklęcie będziemy dziś praktykować? – spytał podchodząc do swojego biurka i odwracając się w stronę uczniów.
Ręka Lily od razu poszybowała w górę. Severus oczywiście mógłby odpowiedzieć bez problemu na te wszystkie pytania. Interesował się w końcu czarną magią, a te stworzenia, dementory, bardzo go fascynowały. Chciał jednak dać szansę do wypowiedzi Lily.
– Tak, panno Evans? – spytał Earthworm.
– Dementorzy wysysają szczęście z każdego człowieka, w pobliżu którego się znajdą. W kontakcie z nimi ma się wrażenie, że już nigdy nie odzyska się radości. Dlatego też są dobrymi strażnikami Azkabanu. Jeszcze nikt nie zdołał z niego uciec. Do poskramiania dementorów służy zaklęcie Expecto Patronum.
– Doskonale, panno Evans! Piętnaście punktów dla Gryffindoru.
Tak… Jeśli chodziło o Earthworma to nigdy nie żałował przyznawania punktów. Rozdawał je na prawo i na lewo i chyba żadnego domu ich nigdy nie pozbawił.
Lily posłała do Severusa uśmiech, a on od razu go odwzajemnił. Jej zielone oczy wyglądały tak, jak zawsze kiedy była szczęśliwa. Uwielbiał wtedy na nie patrzyć. Całymi godzinami.
Lily odwróciła się w stronę Earthworma jednak on nie mógł od niej odciągnąć wzroku. Kiedy jednak profesor zaczął kontynuować swój wykład musiał się opamiętać. Z ciężkim sercem skierował swój wzrok na przód klasy.
– Tak więc dzisiaj będziemy uczyć się zaklęcia Expecto Patronum. Uprzedzam was jednak, że jest to zaklęcie bardzo trudne. Już nie wspominając o w pełni cielesnym patronusie. Szczerze powiedziawszy nie spodziewam się, aby komuś aż tak bardzo dzisiaj się powiodło. Lecz jesteście bardzo zdolną klasą, więc może ktoś jednak wyczaruje strzępek patronusa. Aby powołać do życia swoją „tarczę” chroniącą przed dementorami trzeba przypomnieć sobie coś naprawdę szczęśliwego. Tak aby ten widok, to wspomnienie wypełniło was w całości. Żeby ogarnęło każdy zakamarek waszego ciała. Musicie żyć tą szczęśliwą myślą. A więc pomyślcie przez chwilę. Przypomnijcie sobie coś miłego. Coś co was bardzo uszczęśliwiło. Potem unieście różdżki i…
Expecto Patronum!
Z końca jego różdżki zaczął wydobywać się strzępek mgły, który po chwili zaczął się formować w jakiś dziwny, koślawy kształt. Po głębszym wpatrzeniu Severus dostrzegł, że to jakieś zwierzę. Łoś. Pobiegł on zgrabnie przez klasę wywołując wokół okrzyki zachwytu.
– Patronus często odzwierciedla cechy charakteru czarodzieja. Macie już swoje szczęśliwe wspomnienie? W takim razie spróbujcie. A ja zaraz wrócę – powiedział wchodząc na swoje zaplecze.
Wokół rozległy się głosy uczniów wypowiadających formułę zaklęcia. Severus pośpiesznie pomyślał co też czyniło go najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Przed oczami od razu pojawiła mu się Lily. Pomyślał o tym jak codziennie wpatruje się w nią. W jej oczy.
Był pewny, że po chwili z jego różdżki wydobędzie się Patronus, jednak wtedy zobaczył ławkę przed sobą Pottera, który wpatrywał się bezczelnie w Lily i gdy Severus krzyknął
„Expecto Patronum!” nic się nie wydarzyło.
– Widzę, Smarkerusie, że coś ci nie wychodzi? – krzyknął James w jego kierunku, a Remus, Peter i Syriusz, którzy zgromadzili się przy nim wybuchli śmiechem. – Zresztą na twoim miejscu nie byłbym tym faktem zdziwiony. Co może się szczęśliwego przydarzyć, takiemu… śmieciowi, jakim jesteś ty? Nawet ona – wskazał na Lily. – cię nie chce. Spędza czas z tobą tylko dlatego, że jest jej ciebie żal… – powiedział wpatrując się w niego mściwie.
Severus natomiast poczuł wszechogarniający gniew. Jeszcze sekunda a byłby go uderzył. Jednak Lily przeszkodziła mu. Stanęła pomiędzy nimi i krzyknęła w stronę Jamesa:
– Odwal się od niego, Potter. Jesteś żałosny!
– Ha ha ha! To już dziewczyna musi cię bronić? Sam tego nie potrafisz zrobić?
Coś w nim pękło. Ścisnął różdżkę mocniej w dłoni i odepchnął Lily na bok. I w chwili gdy już miał krzyknąć w stronę Jamesa „Sectusempra!” jakieś zaklęcie ugodziło go z boku, a potem już wisiał głową w dół w powietrzu.
– Black! Jak śmiesz wykorzystywać moje zaklęcia przeciw mnie?! – krzyknął.
Tak. Syriusz użył zaklęcia „Levicorpus”. Zaklęcia, które powodowało, że człowieka chwytała jakaś niewidzialna ręka z kostkę u nogi i pociągała do góry, czego efektem było zawiśnięcie w powietrzu do góry nogami. Severus był dumny z tego zaklęcia. Było to jedno z pierwszych formuł jakie wymyślił w swoim życiu.
– CO SIĘ TUTAJ DZIEJE?! – pierwszy raz w życiu Severus usłyszał jak Earthworm na kogoś krzyczy. W jego głosie dosłyszał gniew.
I nagle ta magiczna ręka puściła kostkę Severusa, a on sam runął na ziemię uderzając mocno głową o ziemię. Gdy dotknął ręką twarzy zobaczył na swych dłoniach czerwoną maź. Z nosa leciała mu krew. Dojrzał nad sobą mściwą twarz Jamesa i Syriusza.
– Panno Evans, proszę zaprowadzić kolegę do pani Pomfrey – powiedział podniesionym głosem Earthworm przedzierając się przez uczniów, którzy się zgromadzili dookoła Severusa i Jamesa.
– Nic mi nie jest! – krzyknął czarnowłosy wyrywając się Lily, która złapała go pod ramię i zaczęła ciągnąć w stronę wyjścia.
Jeszcze by tego brakowało, żeby ten wstrętny Potter w towarzystwie swoich koleżków śmiał się z niego, że lekko się zranił i już musiał lecieć do skrzydła szpitalnego.
– Proszę nie dyskutować i iść do skrzydła szpitalnego! W tej chwili!
I gdy wraz z Lily wychodzili z Sali dosłyszał jeszcze krzyk:
– A wy, panie Potter i Black zarobiliście właśnie miesięczny szlaban! Jutro widzę was w moim gabinecie!

– Sev, czemu się tak zachowujesz?! Ja tylko chcę ci pomóc! – krzyknęła w końcu z rozpaczą w głosie Lily, gdy chłopak po raz kolejny wyrwał się dziewczynie, która próbowała mu wytrzeć chusteczką krew z twarzy.
Wyszli właśnie ze skrzydła szpitalnego i zmierzali w stronę jeziora. Pani Pomfrey powiedziała, że nic poważnego mu się z nosem nie stało, ale lepiej będzie, kiedy zaprzestanie  głupich zabaw ze znajomymi. Miał jej wtedy coś odpowiedzieć złośliwego, ale nie chciał sobie grabić, więc po prostu wyszli. Od kiedy opuścili klasę Sev nie zaszczycił Lily ani jednym spojrzeniem. Patrzył cały czas pod nogi i nie odzywał się do niej ani słowem.
– Nie potrzebuję twojej pomocy… – powiedział w końcu wiedząc, że nie może jej unikać bez końca.
– Sev, co cię ugryzło? – spytała gdy wychodzili na błonia.
Spróbowała go zatrzymać, ale on ciągle szedł przed siebie trzymając przy nosie pakunek z zimnym lodem w środku. Nos nadal go bolał i był strasznie opuchnięty. Na szczęście niezłamany.
– Czy ty możesz wreszcie na mnie spojrzeć?! – wydarła się w końcu na cały głos stając przed nim i uderzając go z całej siły pięścią w klatkę piersiową.
Severus zamknął na chwilę oczy, a gdy je ponownie otworzył napotkał jej zielone oczy.
– Znam ten błysk w twoich oczach, Severusie… Mnie nie okłamiesz. Jesteś na mnie o coś zły, a ja przecież ci nic nie zrobiłam!
Odsunął ją na bok i zaczął iść dalej. Nie chciał jej mówić tego o czym pomyślał. O tym jak jedno zdanie Jamesa potwornie go zabolało. I nie chodziło mu wcale o to, że nazwał go śmieciem. To nie miało najmniejszego znaczenia. Chodziło o coś dużo bardziej poważniejszego.
– Czy ty myślisz, że to wszystko co Potter ci powiedział jest prawdą? Że jesteś dla mnie nikim? Że jest mi cię po prostu strasznie żal?!
Zatrzymał się i powoli odwrócił. Lily stała dokładnie w tym samym miejscu, w którym ją zostawił. Nawet się do niego nie odwróciła.
– Naprawdę tak uważasz? – spytała ciszej z wyrzutem i smutkiem w głosie. Coś w tym tonie sprawiło, że zawrócił i podszedł do niej.
– Tak… Tak właśnie uważam – powiedział w kierunku jej pleców.
Nie odpowiedziała nic.
– A niby dlaczego ciągle spędzasz ze mną czas? Przez Pottera i jego plugawych przyjaciół jestem pośmiewiskiem całej szkoły. Tylko nieliczni Ślizgoni się ode mnie nie odwrócili. A ty… Ty zawsze byłaś dobra… Pewnie masz, z jakiegoś nieznanego mi powodu, wyrzuty sumienia i aby to uczucie w sobie zagłuszyć wmawiasz sobie, że przebywając ze mną nie będziesz się czuła taka winna temu wszystkiemu…
– Jesteś żałosny… Snape! – zawołała z wyczuwalną wściekłością i wzburzeniem w głosie. Severus zamilkł jak rażony błyskawicą. Lily pierwszy raz zwróciła się do niego po nazwisku. Szczerze powiedziawszy zraniła go tym, ale tak naprawdę wiedział, że sobie na to zasłużył. Tym razem stanowczo przegiął.
– Naprawdę… Jesteś żałosny… Jak możesz w ogóle tak myśleć, tak mówić? – głos jej drżał. Zdał sobie sprawę, że to co przed chwilą powiedział bardzo ją zabolało i z miejsca zaczął tego potwornie żałować.
– Lily, zrozum mnie, postaw się na moim miejscu. Ja już nie wiem, co mam o tym wszystkim myśleć – zaczął, tym razem spokojnie.
Odwróciła się w końcu stając z nim twarzą w twarz. Groźne błyski czające się w jej oczach nie zdążyły jeszcze do końca zniknąć, ale widać było, że nie była tak ogromnie wściekła jak przed chwilą.
– O czym ty mówisz? – spytała.
– O tym, że Potter dosłownie niszczy moje życie. Za wszelką cenę chce, żebym uwierzył w to, że ty mnie nienawidzisz. Na każdym kroku robi ze mnie pośmiewisko, żebyś się mnie wstydziła…
– Ależ Sev! Niepotrzebnie się nim przejmujesz. Myślisz, że naprawdę mogłabym się od ciebie odwrócić? Nie na tym polega przyjaźń – powiedziała podchodząc do niego i kładąc mu swoją dłoń na policzku.
Złość zupełnie już z niej wyparowała. Teraz zwracała się do niego cichym i pełnym czułości głosem.
– Przepraszam – powiedział po chwili. – Nie powinienem na ciebie krzyczeć.
Lily nic nie powiedziała, tylko posłała mu promienny uśmiech. Następnie wzięła z jego dłoni pakunek z, już trochę roztopionym, lodem i przyłożyła mu go do nosa. Była mu w stanie wybaczyć wszystko. W końcu byli przyjaciółmi. Najlepszymi.


Październik dobiegał powoli ku końcowi. A co za tym idzie na dworze robiło się coraz zimniej. Deszcz także dawał o sobie znać i spadał z nieba w postaci ulewy, która potrafiła zamęczać czarodziejów nawet kilka dni z rzędu. Jednak niektórzy uwielbiali ten „urok” jesieni. Do tej grupy niewątpliwie mogła należeć Lily Evans.
- Kocham deszcz, wiesz Sev? – spytała rudowłosa, która podpierała swoją głowę ręką i  z rozmarzeniem obserwowała przez okno jak krople rozbijają się o wieże zamku, o korony drzew a także jak giną wśród trawy na błoniach. Jedna kropla goniła drugą za wszelką cenę chcąc ją prześcignąć.
- A co w tym niby takiego interesującego? – odpowiedział pytaniem chłopak nawet nie zaszczyciwszy jej spojrzeniem. Dalej siedział pochylony nad kawałkiem pergaminu i zawzięcie pisał wypracowanie na transmutację, a gdy usłyszał dziwne stwierdzenie swojej przyjaciółki pokręcił tylko głową ze śmiechem. – Nie dość, że jest potwornie zimno, to jeszcze na dodatek wychylisz rękę za drzwi i jesteś cały mokry.
Siedzieli właśnie oboje naprzeciwko siebie przy jednym stole w bibliotece. Nie oni jedni, zresztą. Większość uczniów nie mając co ze sobą zrobić w ten deszczowy dzień chowało się w Pokojach Wspólnych albo właśnie w bibliotece odrabiając zaległe prace domowe.
- Ależ wszystko jest w tym interesujące!
W głosie dziewczyny można było wyczuć wielkie zafascynowanie.
- Kiedy byłam mała często wymykałam się w nocy kiedy padał deszcz. Kładłam się na brzegu jeziora niedaleko mojego domu i patrzyłam jak krople rozbijają się o taflę wody. Uwielbiałam kiedy deszcz muskał delikatnie moją skórę. A potem wracałam do domu, wdrapywałam się na to rozłożyste drzewo i później przez okno do mojego pokoju. Pamiętam jak następnego dnia rodzice się dziwili widząc, że mam 38 stopni gorączki.
Roześmiała się perlistym śmiechem. Severus natomiast popatrzył na nią z przerażeniem, położył pióro na do połowy zapisanym pergaminie, okrążył stół i podszedł do dziewczyny. A później położył swoją rękę na jej czole.
- Eee… Severus, co ty u licha robisz? – spytała Lily trochę bojąc się ruszyć.
- Nie, nic – powiedział wracając na miejsce i ponownie zabierając się za odrabianie pracy domowej. – Po prostu myślałem, że masz gorączkę, bo takie głupoty wygadujesz…
Uśmiechnął się chuligańsko.
- Wiesz ty co?! – wykrzyknęła z oburzeniem, że aż kilku okolicznych uczniów obejrzało się w ich kierunku a pani Pince obdarzyła ich morderczym spojrzeniem, od którego niejednego człowieka by zmroziło. Lily jednak się nią nie przejęła i kontynuowała dalej, lecz nieco ciszej:
- Powinieneś się raczej cieszyć, ze nie mam przy sobie różdżki. To jest właśnie jeden z momentów, w którym czarodziej powinien rozpaczać z powodu swojej zapominalskości.
- Przestań marudzić, tylko daj mi swoje wypracowanie – odpowiedział Severus ze śmiechem w głosie i sięgnął ręką ku wielkiemu zwojowi pergaminu koło ręki Lily.
- O! Mowy nie ma, sam to napiszesz…
-Daj spokój, Lily… Brakuje mi dwóch cali i zupełnie nie wiem, co mam dalej napisać… „Wyjaśnij dlaczego transmutacja ludzka jest bardziej skomplikowana od transmutacji zwierzęcej”! Też mi temat na esej… Zupełnie nie mogę zrozumieć w jaki sposób zdołałaś zapisać dwie rolki pergaminu!
- Ty leniu… Gdybyś nie robił wszystkiego na ostatnią chwilę, miałbyś sporo czasu, żeby poszukać informacji w książkach…
Dla podkreślenia swych słów wskazała rękoma dookoła siebie.
Severus westchnął smutno i ponownie pochylił się nad pergaminem trzymając pióro w prawej ręce cal nad pergaminem i zupełnie nie wiedząc co też ma dalej napisać. Gdy tak teraz o tym myślał, mógł pisać to wszystko większymi literami. Wtedy nie dość, że miałby zapełnioną całą rolkę pergaminu to jeszcze miałby przynajmniej ćwierć drugiej. O by się nikt nie przyczepił. Chyba…
A Lily nie mogąc już tak dłużej patrzeć na niego wstała i powiedziała:
- Chodź…
I wyciągnęła do niego rękę dając do zrozumienia, żeby ją chwycił i podążył za nią.
- Gdzie? – spytał zdezorientowany.
- Oj, zobaczysz. Zaufaj mi i chodź. Spodoba ci się.
A Severus, który zrobiłby dla niej wszystko zostawił bez słowa rolkę pergaminu i pióro i poszedł za nią, mocno ściskając jej ciepłą dłoń.

- Jaka z nich słodka para… - powiedział z jawnym obrzydzeniem i sarkazmem chłopak z nienaturalnie jasnymi włosami.
Trzech wysokich nastolatków stało właśnie za załomem korytarza. Koło nich przebiegła właśnie rudowłosa dziewczyna w towarzystwie czarnowłosego ślizgona. Byli zbyt bardzo zajęci sobą, bo śmiejąc się wniebogłosy nie zauważyli nawet tych trzech osób, które z całą pewnością nie chciały aby ktoś usłyszał o czym rozmawiają.
- Jak on może się zadawać z gryfońską smarkulą?! Przecież to wbrew wszystkim zasadom! – zawołał drugi z nich.
- Nie wrzeszcz tak! – skarcił go blondyn. – Chyba nie chcesz, żeby cię ktoś usłyszał. Przypominam ci, że nie chcemy aby ktoś nas nakrył. A poza tym z Gryffindoru w historii Hogwartu było parę osób, które okazały się przydatne Śmierciożercom, a później nawet zasilili nasze szeregi…
- Ale spójrz tylko na nią. Przecież ta dziewczyna już na pierwszy rzut oka wygląda na kogoś kto nigdy nie poparł by Czarnego Pana…
W tym momencie do rozmowy wtrącił się trzeci chłopak. Pozostali dwaj nie znali nikogo, kto mógłby mieć równie lodowaty głos. Mimo iż obaj byli do niego przyzwyczajeni, mimowolnie się wzdrygnie.
- I właśnie dlatego ta mała będzie jedną z pierwszych, która zginie, kiedy nasz Pan zyska większą władzę. A to przecież kwestia kilku miesięcy * [* W moim opowiadaniu Voldemort w chwili obecnej ma wielu popleczników i morduje wiele osób, Ministerstwo nie jest go jednak w stanie poskromić, a on sam nie ma jeszcze wielkiej władzy J ]

- O nie! Nie, nie, nie i jeszcze raz nie! – krzyknął stanowczo Severus, kiedy domyślił się, co planuje zrobić Lily. – Nie ma najmniejszej mowy, że wyjdę w taką pogodę na dwór!
- A właśnie, że to zrobisz! – zaczęła śmiać się dziewczyna ciągnąc go za przód szaty w stronę wrót prowadzących na błonia.
- Lily! Opanuj się, na dworze jest niewyobrażalnie zimno a do tego, jakbyś nie zauważyła, PADA! – powiedział Severus dobitnie, próbując się wyswobodzić z jej uchwytu. Wszystkie jego próby jednak spełzły na niczym. Jak to możliwe, że taka drobna osóbka może mieć aż tyle siły.
- To, że pada, nie znaczy, że musi być zimno.
Lily gwałtownie się zatrzymała i obróciła w stronę chłopaka.
- A po za tym, jeśli ze mną nie pójdziesz, wyjdę sama. I jeśli coś mi się stanie, załóżmy, że ktoś mnie napadnie, to będziesz mnie maił na sumieniu… - powiedziała uśmiechając się słodko i lekko przechylając głowę na bok.
- Na terenie Hogwartu to niemożliwe… Za gacie Merlina z tobą nie pójdę. Z głową jak na razie mam jeszcze wszystko w porządku – i jakby na potwierdzenie tych słów znacząco popukał się palcem w skroń.
- W takim razie idę sama. Trudno.
Wzruszyła ramionami, odwróciła się i zgrabnie, jak sarna, pognała w stronę wyjścia na błonia. Nim Severus się obejrzał już jej nie było.
Stał tak przez chwilę z oniemiałą miną i nie wiedział co ma zrobić. Jedno było pewne, z pewnością nie chciał wychodzić na zewnątrz. Co więc jednak sprawiło, że już po chwili pobiegł w ślad za nią krzycząc „Lily, zaczekaj!”.
Opuścił zamek i rozejrzał się dookoła. Lało jak z cebra, a niebo było przesłonięte ciemnymi chmurami. Mimo iż było dopiero po godzinie siedemnastej wokół panował mrok. Dni stawały się w końcu coraz krótsze i nic na to nie dało się poradzić. Taka w końcu kolej rzeczy.
Zagrzmiało.
-LILY EVANS, TY SKOŃCZONA WARIATKO! – wydzierał się, nie był jednak na nią zły. Wręcz przeciwnie, chyba zaczynało mu się to podobać. Ponieważ lekcje się już skończyły nie miał na sobie mundurka, jedynie czarną bluzkę z krótkim rękawem. Dlatego też czuł jak coraz to nowsze krople deszczu obijają się o jego nagie ręce i spływają po nich w dół aby następnie przedostać się do czubków palców i spaść ginąc gdzieś w trawie, wśród miliona innych kropel deszczu. Nie było mu jednak zimno. Lily miała rację. To, że jest taka pogoda, nie musi wcale oznaczać, że temperatura jest ujemna. Wręcz przeciwnie. Wiał lekko ciepły wiatr, a wilgotne powietrze pachniało trawą. Uwielbiał ten zapach. Kojarzył mu się z dzieciństwem, kiedy wraz z Lily chadzali na łąkę i kładli się wśród trawy obserwując jak chmury przemierzają niebo przybierając różnych rozmaitych kształtów.
Nim się obejrzał był cały mokry.
- Gdzie ty jesteś?! – zawołał przykładając do ust złożone w tubę ręce, aby echo poniosło jego krzyk.
- Tutaj… - wyszeptał mu delikatny głosik do ucha. Jednocześnie ta osoba położyła mu na ramionach swoje dłonie. A podeszła tak niespodziewanie, że aż podskoczył zaskoczony.
- Spokojnie, to tylko ja… - zaśmiała się Lily.
Severus odwrócił się do niej i zobaczył jak bardzo jest zmoczona. Pomyślał zresztą, że on tak samo wygląda. Włosy były już całkowicie przemoczone i teraz okalały jej głowę przylegając do skóry, z nosa skapywały jej kropelki deszczu, a jej zielone oczy błyszczały w ciemności zielonym blaskiem. Mundurek natomiast (Lily w przeciwieństwie do Severusa lubiła go nosić nawet po lekcjach) miała doszczętnie przemoczony.
- I jak ty to zamierzasz doprowadzić do stanu używalności do jutra? – spytał uśmiechając się.
- Jedno machnięcie różdżką i gotowe – powiedział usiłując pstryknąć palcami w powietrzu, ale ponieważ jej palce były mokre, nie udało się jej to. A na efekt jej poczynań tylko znowu zaśmiała się swoim perlistym głosem.
- Chodź – powiedziała chwytając go za rękę.
Chmury przecięła błyskawica, a po paru sekundach rozległ się grzmot. Ruszyli przed siebie w stronę jeziora. Zdawało się ono zupełnie zlewać z otoczeniem. Czerń krajobrazu wręcz pochłaniała cały zbiornik. Gdyby ktoś nie wiedział, że znajduje się w tamtym miejscu mógłby niewątpliwie wejść prosto w jego odmęty, a tam czekała na niego ośmiornica i różne inne potwory, które z pewnością ucieszyłyby się z nowego towarzystwa.
Usiedli nad brzegiem jeziora i obserwowali jak krople deszczu odbijają się od tafli wody sprawiając, że pojawiały się na niej otoczki.
Severus, mimo że na początku nie był przyjaźnie nastawiony do wyjścia na dwór, teraz poczuł się szczęśliwy mogąc być w tym właśnie miejscu z Lily. Gdyby tylko mógł mieć ją przy sobie do końca swoich dni… Wtedy byłby najszczęśliwszym czarodziejem na świecie i nie potrzebowałby do życia niczego innego. Tylko jej ciepłego dotyku, czułych słów, słodkiego uśmiechu, jej cudownych rudych włosów i oczywiście jej zawsze promiennych, zielonych oczu.
Wyciągnął swoją różdżkę i skierował ją w stronę jeziora.
- Co robisz? – spytała Lily.
On jednak nic nie odpowiedział tylko wyszeptał formułę zaklęcia:
- Expecto Patronum!
Z początku nic wielkiego się nie działo. Zawiedziony Severus już miał schować różdżkę, gdy z jej końca zaczęło się sączyć niebieskawe światło. Rozświetliło ono mrok a z końca różdżki zaczęła wić się srebrna wstęga, która zaczęła wić się w stronę jeziora. Już po chwili nić ta zaczęła się zginać i łamać w najprzeróżniejszych miejscach, rozdwajała się i zaczęła nabierać kształtu jakiegoś zwierzęcia. Najpierw z torsu wyłoniły się rozłożyste skrzydła, później głowa, na końcu której widniał zaostrzony i zagięty w dół dziób. Na samym końcu pojawiły się kończyny z niezwykle ostrymi szponami. Był to bez wątpienia orzeł* (* Małe wyjaśnienie ^^. Otóż w moim opowiadaniu wygląda to tak, że Severus z początku miał patronusa orła, jednak później, po śmierci Lily jego patronus zmienił się na łanię, czyli jak wiemy „pupila” Lily. To tak w roli wyjaśnienia, bo wręcz słyszałam jak mówicie *Przecież patronusem Severusa jest łania!* ;) ). Zatrzepotał dumnie skrzydłami i tuż nad taflą jeziora pofrunął w dal rozświetlając dookoła niego woda. Tworzył pewnego rodzaju barierę, bo krople deszczu całkowicie go omijały.
- Udało ci się! – krzyknęła Lily ze zdumieniem, kiedy orzeł już zniknął w oddali a Severus schował różdżkę.
- A czy przez choćby chwilę ktoś w to wątpił? – spytał, uśmiechając się łobuzersko, chłopak.
Lily odwzajemniła uśmiech. To dziwne, że siedzieli tu już od paru minut, a deszcz zupełnie im nie przeszkadzał, nawet Severusowi. Czuł się zupełnie tak jakby świeciło słońce. Lily przysłaniała mu złą pogodę i sprawiała, że wszystko przybierało cieplejszych barw.
Niebo przecięła kolejna błyskawica, a po kilku sekundach rozległ się donośny grzmot.
- Nie boisz się burzy? – spytał zdziwiony Severus.
- Boję… - przyznała nieśmiało.
- Więc czemu chcesz tu siedzieć?
- Boję się burzy tylko wtedy kiedy jestem sama, a teraz ma mnie kto przed nią bronić – powiedziała uśmiechając się do niego delikatnie, a od tego uśmiechu i od jej spojrzenia Severusowi serce zaczęło bić mocniej.
- Nie martw się, jestem przy tobie… - powiedział obejmując ją ramieniem.
I wpatrując się w czarne odmęty zaczął rozmyślać o ich wspólnej wyprawie do Brendan Cork. Wtedy, kiedy zastali miasto doszczętnie spalone. Tamten dzień ciągle go prześladował, kotłując się w jego głowie i nie mogąc jej opuścić. Coś wtedy poszło nie tak. Wszystko miało być zupełnie inaczej. Doskonale pamiętał co czuł po rozmowie z Aforyniuszem Weirdem. Stwierdził wtedy, że musi coś zrobić, bo inaczej będzie tego żałował do końca życia. Pamiętał też także i to, że wypił miksturę Felix Felicis z przekonaniem, że to mu pomoże w odzyskaniu dziewczyny. Jednak w jej odzyskaniu był głębszy sens. Łudził się, że ona się w nim zakocha. W końcu to by było logiczne. Eliksir tak działał. Sprawiał, że wszystko układało się po myśli osoby, która ją spożyła. A jednak coś nie zadziałało. Poprosił ją nawet, żeby spojrzała mu głęboko w oczy i wtedy także nic się nie stało. I mimo, że w Hogwarcie nie było drugiego takiego, który znałby się na eliksirach lepiej od niego nie pojmował dlaczego mikstura nie przyniosła oczekiwanego skutku.
- O czym myślisz? – wyrwała go z zamyśleń Lily.
- O… niczym szczególnym – nie wiedzieć czemu nie powiedział jej prawdy. Chciał ją zatrzymać dla siebie.
Tymczasem deszcz przestał już ich tak natarczywie atakować i teraz tylko delikatnie muskał ich skórę…
- Masz strasznie smutną minę… - powiedziała spoglądając na jego twarz. A ponieważ Severus ciągle ją obejmował jej twarz znajdowała się teraz tak blisko jego twarzy. Czarne oczy były tuż obok zielonych, a ich usta dzieliły zaledwie parę centymetrów. Gdyby tylko się trochę nachylił mógłby ją z łatwością pocałować i w końcu poczuć smak jej pełnych warg. Był pewny, że jeszcze kilka sekund i nie będzie się mógł powstrzymać. Była tak blisko. I już kiedy zaczął się lekko do niej przybliżać ona wyswobodziła się z łatwością spod jego ramienia i wstała.
Stanęła przed nim, tak żeby nie mógł widzieć jej twarzy. Gdyby mógł ją ujrzeć i gdyby uważnie się przyjrzał mógłby z pewnością dojrzeć pojedynczą łzę, która spłynęła po policzku Lily. Wiedziała co chciał przed chwilą zrobić, jednak nie pozwoliła mu na to. I wiedziała, że go to zabolało. Czemu mu na to więc nie pozwoliła? Chyba nie chciała mu dawać nadziei. Nie chciała budować w nim przekonania, że z pewnością kiedyś będzie jego. To było zbyt skomplikowane. Nie mogła mu tego obiecać. Kto wie, co wydarzy się w przyszłości, teraz nie była w stanie mu niczego obiecać.
- Myślisz, że woda jest zimna? – spytała cicho.
Severus zaniemówił. Po co ona się o to pytała? Jednak mimo wszystko odpowiedział:
- Chyba tak. Woda nie nagrzewa się tak szybko jak ląd.
Dziewczyna przez chwilę milczała wciąż stojąc przed nim odwrócona tyłem. Jakby się nad czymś zastanawiała.
- Myślisz, że gdyby ktoś tam wskoczył, to trytony by go porwały? Są tam teraz jakieś stwory? – spytała wciąż tym tajemniczym głosem, który nie zdradzał niczego. Severus nie wierzył jednak, że pyta się o to bezinteresownie. Coś się za tym musiało kryć, nie wiedział jednak co to takiego.
- Kto wie, co się tam kryje…
- Hmm… No cóż… Mówi się trudno. W końcu raz się żyje – powiedziała wreszcie się do niego odwracając. Ominęła jednak chłopaka i zatrzymała się dopiero kilkanaście kroków dalej. Zdezorientowany chłopak, nie wiedząc co robi jego przyjaciółka podniósł się powoli z ziemi.
- Co ty…?
I w tym momencie dziewczyna zaczęła szybko biec w stronę jeziora. I Severus zrozumiał co zamierza zrobić. Próbował ją powstrzymać łapiąc za skrawek jej ubrania, gdy go mijała, jednak materiał wyśliznął mu się z dłoni a w chwili następnej usłyszał tylko donośny plusk. Przerażony rzucił się za nią. Pamiętał, że jeszcze parę lat temu Lily niezbyt dobrze radziła sobie z pływaniem, nie miał pewności czy od tamtego czasu jej umiejętności się wykształciły. Wskoczył więc tuż za nią do wody. Było jednak tak ciemno, że nic nie widział, ani na powierzchni, a tym bardziej pod taflą jeziora. Jedno było pewne nie wynurzała się. Zaczął gwałtownie rozchlapywać wodę dookoła siebie. Zanurkował i zaczął na oślep ruszać rękami aby ją złapać i wyciągnąć na brzeg. Nigdzie jej jednak nie było. Poczuł, że zapas powietrza w jego płucach wyczerpuje się. Wynurzył się więc na chwilę i ponownie zaczął się panicznie rozglądać dookoła. Czemu nie potrafił jej powstrzymać?! Co jeśli… ona… NIE! Nie mógł tak nawet myśleć.
I wtedy tuż obok niego rozległ się cichy plusk i parę jardów dalej ujrzał rudowłosą głowę, która dopiero co wynurzyła się z wody.
W pierwszej chwili nie wiedział co powiedzieć, później zalała go fala radości i wszechogarniającej ulgi. Jednak zaraz wyparowała, a jej miejsce zastąpiła wściekłość.
- LILY EVANS! TY CHOLERNA IDIOTKO! – zawołał płynąc w jej kierunku.
Chciał jej wywrzeszczeć w twarz, że to co mu zrobiła było najgorszą rzeczą jaką mogła mu zrobić, że gdyby coś jej się stało nie pozbierałby się po tym do końca swojego życia. Wreszcie znalazł się tuż przy niej ciskając w jej kierunku błyskawicami. Nie jeden czmychnąłby gdzie pieprz rośnie widząc go w takim stanie. Jednak nie ona. Widok rozwścieczonego Severusa tylko jeszcze bardziej ją rozśmieszył.
- Nic mi się nie stało, widzisz? Umiem pływać – powiedziała klepiąc go lekko w ramię. Później chciała cofnąć rękę, jednak on zamknął ją w swojej dłoni i nie pozwolił jej zabrać. Lily przestała się śmiać. Znowu stali zdecydowanie zbyt blisko siebie. Ich oczy znów się skrzyżowały. Scena sprzed paru minut znowu się powtarzała. I tym razem Lily się odsunęła. A potem podążyła w kierunku brzegu bez słowa. Zresztą i tak nie wiedziała co ma mu powiedzieć. I gdy już miała wyjść z wody znowu dopadły ją wyrzuty sumienia. Wyobraziła sobie jaką twarz w tej chwili ma Severus. Z pewnością widnieje na niej ból i rozczarowanie. Ten widok, chociaż tylko namalowany w jej głowie przez wyobraźnię sprawił, że zachciała, aby Severus poczuł się szczęśliwy. I właśnie dlatego z powrotem się do niego odwróciła. Stał w tym samym miejscu, odwrócony do niej bokiem, a jego twarz przysłaniały włosy. Nie mogła więc sprawdzić czy naprawdę chłopak czuje to, o czym ona pomyślała.
W ciągu jednej chwili przemierzyła dzielący ją od niego dystans i przyłożyła swoją zimną rękę do jego policzka. Zobaczyła na jego twarzy głęboki ból. Jakby ktoś właśnie wbił w serce Severusa ostry sztylet. Nie zastanawiając się nawet nad tym co robi zbliżyła swoją twarz do jego twarzy. Znowu ich usta dzieliła tylko kilkucentymetrowa przestrzeń. A potem i ona znikła, a Lily pocałowała chłopaka. Z początku lekko, poznając powoli fakturę jego ust, a później bardziej stanowczo. Chłopak natomiast z początku oniemiały, szybko odwzajemnił pocałunek. Położył swoje obie dłonie na jej policzkach, a ona wplotła swoje ręce w jego mokre włosy. Teraz oboje przywierali do siebie ciałami namiętnie się całując. Nic więcej się nie liczyło. Tylko oni pochłonięci przez mrok i czerń jeziora…

_________________________

Rozdział był już gotowy w sobotę, ale robiłam trochę poprawek i dopiero teraz mogłam wejść na internet. Nie rozpisuję się zbytnio, bo musże pomykać i jechać odebraćstypendium. Jak się podobało? :D Zszokowani? Do ostatniej chwili nei wiedziałam, czy tą ostatnią scenę napisać, czy też nie ;D

sobota, 16 listopada 2013

Rozdział 5 - Z tego pokoju nic nie może wyjść. Pod żadnym pozorem. Bo wtedy będzie koniec. Wszystko przepadnie, gra się skończy, a wszystkie pionki spadną z planszy…


Oto i kolejny rozdział. Miał się ukazać parę dni temu, ale z powodów technicznych było to niemożliwe... *Głupi internet ;C *. W poniedziałek niestety trzeba już iść do szkoły. Z powodu choroby długo nie chodziłam, więc teraz trzeba będzie ponadrabiać co nieco xD Trzymajcie za mnie kciuki. Jak zwykle proszę o komentarze i zapraszam do czytania! :)
___________________________
Severus przemierzał szybkim krokiem korytarze zamku. Nie chciał aby ktoś go zauważył, mogłoby z tego wyniknąć coś złego, a przecież tego nie chciał. Dlatego też rozglądał się na wszystkie strony aby upewnić się, że nie jest przez nikogo śledzony.

Z tego, co miał zapisane na skrawku pergaminu wynikało, że musiał skręcić na następnym rozwidleniu w prawo i tam miało się znajdować pomieszczenie, w którym był umówiony.
Pokonał więc jeszcze szybkim, aczkolwiek cichym krokiem parę metrów dzielących go od rozłąki korytarzy po czym wytknął głowę, aby upewnić się, że nikogo tam nie ma. Była już co prawda godzina dwudziesta a ta część zamku nie była uważana za często obleganą przez uczniów i nauczycieli ale szesnastoletnie życie nauczyło go, że należy zachować ostrożność.
Odetchnąwszy z ulgą, że korytarz jest pusty pośpiesznie przemierzył jego długość aby następnie otworzyć ostatnie drzwi po lewej stronie i wejść do środka.
W pomieszczeniu było bardzo ciemno.
- Lumos! – szepnął aby cokolwiek móc zobaczyć.
Powoli z ciemności zaczęły wyłaniać się kontury mebli. Najpierw krzesełko, potem ławka a potem jeszcze więcej krzesełek i ławek. Na końcu stało duże biurko a za nim na ścianie wisiała duża tablica.
Wszystko było pokryte grubą warstwą kurzu. Niewątpliwie była to jedna z opuszczonych sal. 
- Severus! Już się bałem, że zgubiłeś drogę… - uśmiechnęła się do niego jedna z postaci, które wyłoniły się z mroku.
- Miałem pewne… hm… trudności, jeśli można by to tak ująć… - uśmiechnął się do wysokiego chłopaka, który miał nienaturalnie jasne włosy. Wydawały się wręcz białe w tym świetle.
- Ale chyba już wszystko w porządku? – spytał drugi chłopak.
- Nie ma się już czym przejmować, Mulciber.
- To dobrze, Severusie – powiedział trzeci chłopak wyłaniając się z ciemności, a powiedział to takim zimnym tonem, że czarnowłosy mimowolnie się wzdrygnął.
-Averry! Jak miło cię widzieć. Wszystko załatwiłeś, jak należy? – spytał w miarę jak najspokojniejszym głosem.
-Ależ oczywiście. Czy kiedykolwiek dałem ci powód abyś wątpił w moje zdolności?
- Chciałem się tylko upewnić…
Jednak Averrym jakby go nie dosłyszał i kontynuował:
- Wszystko idzie zgodnie z planem. Zgodził się. Dokładnie 31 października będzie na nas czekał w wyznaczonym miejscu i czasie. Wszyscy mają tam być obecni, zrozumiano?
W sali można było usłyszeć ciche pomruki.
- No więc dobrze… doskonale… - powiedział Averry zbliżając się do wyjścia, lecz zanim chwycił za klamkę powiedział jeszcze cicho:
- A wam radzę znaleźć inne miejsce do schadzek, chyba, że chcecie aby w końcu jakiś smarkacz nas podsłuchał… A z tego pokoju nic nie może wyjść. Pod żadnym pozorem. Bo wtedy będzie koniec.
Wszystko przepadnie, gra się skończy, a wszystkie pionki spadną z planszy…

Czarnowłosy stał właśnie przed lustrem znajdującym się w łazience chłopców na szóstym piętrze i bacznie wpatrywał się w swoje odbicie. Nic nadzwyczajnego. Do najładniejszych nie należał. Miał zbyt długi haczykowaty nos zadarty lekko do góry i długie włosy, które okalały jego podłużną twarz sięgając aż do ramion. A do tego wszystkiego czarne oczy głębokie niczym tunele. Bez wątpienia niejednego mógł on przerazić choćby jednym spojrzeniem. Taki po prostu był. Ludzie się go przeważnie bali. Tylko niektórzy potrafili w nim dostrzec człowieka. Na przykład Lily. I właśnie dlatego musiał ją odzyskać. Bez niej jego życie nie byłoby pełne. Musiał wypełnić tą tajemniczą pustkę, która istniała w nim od czasu kłótni z rudowłosą.
Chłopak mógł być wdzięczny Spice’emu. Gdyby nie ten chłopak, który ma chyba nie do końca po kolei w głowie, możliwe, że czarnowłosy nie byłby właśnie w tym miejscu, w którym aktualnie się znajdował. W łazience chłopców. Nie przyglądałby się sobie teraz uważnie analizując dokładnie każdy centymetr swojej twarzy. A przede wszystkim nie ściskałby w prawej dłoni fiolki ze złotą substancją tak mocno, jakby się bał, że może mu ona uciec i zaprzepaścić wszystkie szanse na odzyskanie osoby tak dla niego ważnej.
  
W końcu nadszedł ten wielce oczekiwany przez wszystkich uczniów Hogwartu dzień. Pierwsza wyprawa do Hogsmead w tym roku szkolnym. Wszyscy czekali na to, aż w końcu będą mogli kupić tyle słodyczy ile tylko zmieści im się w kieszeniach. Tęsknili także za magicznymi gadżetami Zonka i za kremowym piwem, przy którym chętnie gawędzili w Trzech Miotłach. Jedynymi osobami, których tak naprawdę nie cieszyła wyprawa do miasta byli pierwszo- i drugoklasiści, którzy nie mogli ze względu na swój wiek uczestniczyć w wycieczce do Hogsmead. Siedzieli oni wtedy przygaszeni w swoich Pokojach Wspólnych albo błąkali się po błoniach, sami nie wiedząc co ze sobą począć i liczyli na to, że ktoś im przyniesie balonówki Droobla albo pieprzne diabełki. No i pozostawał oczywiście Argus Filch, który chodził po szkole z miną, która mówiła wszem i wobec, że jeśli ktoś mu podpadnie, to już jego głowa, żeby zginął w czeluściach piekielnych w straszliwej męce. Marudził pod nosem coś o niewdzięcznych bachorach, które tylko czekają, aż on odwróci wzrok a potem zdemolują mu cały zamek i to on osobiście będzie się tym musiał zająć. Wśród niektórych nauczycieli także widoczne było podenerwowanie. Przynajmniej przez najbliższe dwa tygodnie po wizycie uczniów w wiosce na ich lekcjach będzie panował nieporządek i rozgardiasz.
Wszędzie będzie się aż roiło od przeszkadzajek Jankinsa, które reagowały, gdy tylko jakiś nauczyciel coś powie i zagłuszały go robiąc przy tym okropny hałas.
Tak więc mimo tych wszystkich cieszących się uczniów pozostawała chmara czarodziejów, która szczerze nie lubiła tego dnia. I nic na to poradzić nie było można. Czy się tego chciało czy też nie.

Lily Evans szła główną uliczką wioski i zmierzała w stronę Trzech Mioteł. Mimo iż był dopiero początek października zimno dawało się we znaki. Przenikało ono przez materiał ubrań i sprawiało, że człowiek trząsł się cały i marzył o ciepłym łóżku, które czeka na niego w domu i kubku gorącej herbaty.
Ulica była niezwykle zatłoczona. Uczniowie przechadzali się od jednego sklepu do drugiego wynosząc z nich co ciekawsze magiczne gadżety Zonka i słodycze z Miodowego Królestwa. Lily tak właściwie ich nie rozumiała. Oczywiście, zgadzała się z tym, że taki wypad do Hogsmead to świetna sprawa, ale tak naprawdę, jeśli chodzi się tam co miesiąc to w końcu wszystko staje się nudne i nic już cię nie ciekawi. Właściwie to chętnie została by w zamku. Nie dość, że było zimno, to jeszcze wszyscy wokół niej darli się wniebogłosy. Umówiła się jednak z Jamesem w Trzech Miotłach i nie wypadałoby nie pójść. Obietnica to obietnica.
Ciągle jednak myślami była przy Severusie. A im bardziej myślała o tym, co się wydarzyło w ciągu tego miesiąca tym bardziej nasuwała jej się myśl, że zachowują się jak małe dzieci. Kiedy jedno się chce pogodzić to drugie unosi się dumą i za nic w świecie nie chce przebaczyć drugiemu. I tak w kółko, że aż zwariować można.
Stanęła przed drzwiami Trzech Mioteł. W środku musiał być tuman ludzi. Słychać było śmiechy, rozmowy i donośne krzyki czarodziejów. 
Lily postawiła nogę na pierwszym z trzech stopni i chwyciła klamkę. I kiedy już miała wejść do gospody, czyjaś silna dłoń chwyciła z tyłu skrawek jej płaszcza. Okoliczne sklepy zaczęły się kręcić dookoła, a później, w ułamku jednej sekundy, wszystko znikło; znikło, aby ustąpić miejsca nowemu krajobrazowi. Nie był to jednak przyjemny widok. A wręcz przeciwnie. Lily stała na środku ścieżki. Tuż przed nią znajdowało się wejście do małego miasteczka. A raczej do jego pozostałości. Tu i ówdzie widać było zawalone budynki. Ktoś musiał niedawno je podpalić, ponieważ gdzieniegdzie można jeszcze było zauważyć palące się, drewniane części zabudowań. Nigdzie nie było widać żywej duszy. Wszyscy najwidoczniej pouciekali, gdy rozpętało się to piekło.
Brama, która niegdyś zapraszała do wstąpienia w progi tego małego miasteczka, teraz ledwo trzymała się muru.
- Brendan Cork… - wyszeptała z przerażeniem w głosie.
- Tak… Brendan Cork po ataku Śmierciożerców - potwierdził męski głos tuż za nią.
Lily przypomniała sobie, że przecież nie jest tutaj sama. Ktoś użył teleportacji, żeby ją tu zwabić. I za nim zdążyła się obrócić, doskonale wiedziała kogo za chwilę przed sobą ujrzy.
Chłopak stał tuż za nią z lekkim przerażeniem na twarzy. Z pewnością nie spodziewał się, że przychodząc tu ujrzy taki widok.
- Po ataku twoich znajomych, chciałeś powiedzieć.
- O czym ty mówisz? – spytał Severus podchodząc do niej bliżej. Ona jednak od razu cofnęła się do tyłu.
- Oboje dobrze wiemy, że chciałbyś do nich należeć, więc nie rozumiem dlaczego się tak dziwisz. To miasteczko mogło zostać równie dobrze spustoszone przez jednego z twoich kumpli, prawda Sev? – powiedziała cicho – A poza tym co ty wyprawiasz? Po co mnie tu przyprowadziłeś?! I jak śmiałeś bez mojej zgody użyć teleportacji łącznej?! – rzuciła ze złością w jego stronę.
- A czy gdybym zapytał o pozwolenie, zgodziłabyś się?
- Nie – odpowiedziała krótko.
- W takim razie widzisz, że nie miałem innego wyjścia.
Podszedł do niej powoli i chwycił ją za rękę. Ona jednak wyrwała się jednym gwałtownym ruchem i posłała mu złowrogie spojrzenie. Severus jednak nie dał po sobie poznać ile bólu sprawiło mu to odtrącenie ze strony dziewczyny.
- Nie dotykaj mnie! – zawołała.
- Lily, nie  gniewaj się na mnie. Proszę cię, pogódźmy się. Ja już dłużej tak nie mogę…
- Nie pogrążaj się. Całymi tygodniami mnie unikasz! Na każdej wspólnej lekcji znajdujesz pretekst, żeby się przesiąść a jeśli już jesteś na mnie skazany to unikasz wzrokiem i ani słowem się nie odezwiesz, a teraz co?! Myślisz, że tak po prostu mnie tu zwabisz i będzie tak jak dawniej, tak? Jeśli tak uważasz to się grubo mylisz!
Nawet nie zauważyła kiedy po jej twarzy pociekły łzy. Sama myśl o ostatnich paru tygodniach sprawiała jej wielki ból.
Severus podszedł do niej i spróbował otrzeć jej twarz, lecz dziewczyna odskoczyła w tył.
- Mówiłam ci, żebyś mnie nie dotykał!
Nie posłuchał. Już po chwili jej nadgarstki były uwięzione w jego silnych dłoniach.
- Wysłuchaj mnie. Tylko o to cię proszę. Później zrobisz, co będziesz uważała za słuszne, ale teraz mnie wysłuchaj – zaczął spokojnie. – Czy ty naprawdę uważasz, że mnie było łatwo? Myślisz, że bez najmniejszego problemu patrzyłem na to, jak cierpisz? Bo chyba nie zaprzeczysz, że moje zachowanie nie sprawiało ci bólu?
- Teraz to nie ma już najmniejszego znaczenia – powiedziała próbując się mu wyrwać.
- Sama w to nie wierzysz.
W tym momencie przypomniała sobie co jeszcze przed paroma minutami myślała o ich kłótni. Teraz to ona zachowywała się jak ta dumna osoba, która za nic w świecie nie chciała ustąpić. W końcu przyszedł, przeprosił, więc czemu ona nie może mu po prostu wybaczyć, powiedzieć, że też zachowywała się nie fair, i że się cieszy, że może odzyskać swojego przyjaciela? Chyba dlatego, że w głębi duszy obawiała się najgorszego. Tego, że znowu będzie przez niego cierpiała albo, że on tak bardzo zatraci się w swojej czarnej magii, że zjedzie na złą stronę? Przecież widziała do czego jest zdolny jako siedemnastoletni chłopak. Nie chciała sobie nawet wyobrażać, do czego będzie zdolny za dziesięć, dwadzieścia lat? A po za tym pozostawał najważniejszy problem. On ją kochał. Dla niego to zdecydowanie nie była przyjaźń.
- Severus… To nie jest taki proste, jak ci się wydaje... – przerwała panującą ciszę.
- Ale dlaczego? Wytłumacz mi… - powiedział spoglądając jej głęboko w oczy.
- To się powtórzy, prędzej czy później, ale znowu będzie tak samo.
- Wcale nie musi tak być
- Zrozum mnie, to co nas łączy… Ty to inaczej odbierasz, oczekujesz ode mnie czegoś innego niż ja od ciebie. Do ostatniej chwili będziesz myślał, że wkrótce będę z tobą. A co będzie jeśli ktoś pojawi się w moim życiu?
- Nie chcę o tym myśleć – przerwał jej gwałtownie.
- Zostawisz mnie? – kontynuowała nie zważając na jego wtrącenie. – Opuścisz raz na zawsze sprawiając, że złamiesz mi serce?
- Nigdy cię nie zostawię, wiesz o tym.
Owszem. Wiedziała. A przynajmniej chciała w to wierzyć.
- Lily, czemu…? – spytał łamiącym się głosem.
Chociaż nie dokończył pytania, ona doskonale wiedziała, o co mu chodzi. Wyczytała to w jego oczach. Chciał wiedzieć, czemu nie jest w stanie go obdarzyć tym rodzajem miłości, którą on do niej żywił.
- Och, Sev… Gdybyś chociaż nie pasjonował się tak czarną magią. Może wtedy… - powiedziała kładąc swoją zimną dłoń na jego bladym policzku.
- Gdybym nie interesował się czarną magią byłabyś zdolna mnie pokochać?
- Nie chcę ci robić złudnych nadziei – potrząsnęła gwałtownie głową, po czym zaczęła przyglądać się swoim czubkom swoich butów. 
Po chwili Severus rzekł cichym i ciepłym tonem:
- Lily, spójrz mi w oczy… proszę – dodał po chwili jakby chciał prosić o los, żeby ona zmieniła zdanie.
Dziewczyna podniosła powoli głowę a zielone oczy spotkały czarne. Severus położył swoje dłonie na jej ramionach i spytał poważnym tonem, który drżał od podenerwowania:
- My nadal jesteśmy tylko przyjaciółmi?
- Przykro mi, Sev…
Pojedyncza łza spłynęła po jej policzku, a Severus lekko otarł ją palcem.
- Nie płacz. W najgorszym wypadku zostanę starym kawalerem z trzydziestoma ośmioma kotami, które później pożrą mnie żywcem – powiedział chcąc wszystko obrócić w żart.
Lily zaśmiała się niepewnie.
- To, że nie będziemy razem, to nie znaczy, że masz w życiu nie zaznać szczęścia.
- Oczywiście – odrzekł chociaż, tak naprawdę, on doskonale zdawał sobie sprawę, że tak właśnie będzie. Nie zazna szczęścia nie mając jej przy swoim boku. Nikt nie zapełni tej pustki w jego sercu, kiedy jej nie będzie z nim. A chociaż wolał o tym nie myśleć, ona w końcu kogoś pozna. Taka jest kolej rzeczy.
- Czemu zaatakowali akurat taką małą wioskę? – zapytała Lily odwracając się w stronę miasteczka, a raczej w kierunku jego pozostałości.
- Dla nich nie ma znaczenia to czy atakują wielkie miasto czy małą mieścinę. Oni kierują się tylko rządzą zabijania mugoli – odrzekł cicho Severus.
- Przecież to jest okropne! Powiedz mi, Sev… Czy ty naprawdę chcesz być kimś takim? Kimś, kto zabija wszystkich nie magicznych ludzi bez mrugnięcia okiem dla… „wyższego dobra”? A co jeśli w podpalonej przez ciebie wiosce byłby ktoś, kogo kochasz? Gdybym była tam ja?
- Nie zabiłbym cię – wtrącił szybko i potrząsnął głową tak, jakby chciał się od tej okropnej myśli jak najszybciej uwolnić.
- To nie jest odpowiedź na moje pytanie… Powiedz mi, czemu tak bardzo chcesz do nich dołączyć?
- Lily… - zaczął powoli. – Nie potrafię ci na to pytanie odpowiedzieć. Mi mugole naprawdę nie przeszkadzają. Nie uważam się za kogoś lepszego tylko dlatego, że potrafię czarować i uwarzyć eliksiry… Nie dążę za wszelką cenę do tego, aby pozbyć się mugoli i żeby raz na zawsze oczyścić świat z ludzi pozbawionych czystej krwi.
- Ale jeśli dołączysz do śmierciożerców tak właśnie się stanie. Czy tego chcesz czy też nie będziesz do tego dążyć. Jeśli nie z własnej woli, to z przymusu. Będziesz się musiał im podporządkować, bo tego pragną Śmierciożercy i tego pragnie Voldemort.
Lily mimowolnie wzdrygnęła się wypowiadając to imię. Fakt, że była jedną z naprawdę niewielu osób, które odważyły się je wymawiać nie oznaczał tego, że przychodziło jej to z łatwością. Ale taka już była. Zawsze nazywała rzeczy po imieniu. „Nazywanie kogoś nie po imieniu niczego nie zmieni.
Ten ktoś nadal będzie robił okropne rzeczy i mówienie o nim jako o Sam – Wiesz – Kim nic tu nie pomoże. Ludzie sobie wmawiają, że jeśli będą o nim mówić z szacunkiem, to nic złego im się nie przytrafi a przecież kiedy dojdzie do finału Voldemorta nie będzie patrzył kto żywi do niego szacunek a kto nie. Zabije wszystkich, nawet swoich najwierniejszych sprzymierzeńców”, tak kiedyś powiedziała mu Lily. Miała rację, Czarnego Pana nie obchodzi to czy zabije Śmierciożercy czy też jakiegoś innego czarodzieja. Będzie to tylko przestroga dla innych, że on nie cofnie się przed niczym aby uzyskać władzę absolutną.
- Wracajmy już, robi się zimno, a przecież w końcu ktoś może zauważyć, że nas nie ma – powiedział w końcu Severus kładąc rękę na jej ramieniu.
- Dobrze.
Lily wiedziała, że jej przyjaciel tak naprawdę chce uniknąć krępującego go tematu. A ona nie chciała naciskać. Lecz kiedy kontury budynków Brendan Cork zaczęły się rozmywać i mieszać ze sobą i dwoje nastolatków pochłonęło niebieskie światło dziewczyna sama już nie wiedziała, czy chce poznać odpowiedź na swoje pytanie. Tak naprawdę chyba bała się dowiedzieć, czemu Severus tak bardzo chce stać się jednym z nich, z czarodziejów, którzy zrobią wszystko, żeby przypodobać się Voldemortowi, i którzy myślą, że ich wierność uchroni ich przed śmiercią. Jednym z Śmierciożerców…

czwartek, 24 października 2013

Tak, rozdział miał być dzisiaj, ale go nie będzie. Nie chciałam podejmować tego kroku, ale chyba nie mam wyjścia. Muszę się na to zdobyć i zawiesić/ usunąć bloga. Jest zero komentarzy. Kiedy zaczynałam pisać to opowiadanie myślałam sobie "Super!" będę miała może kilku czytelników, którzy polubią to co robię i będą śledzić moje poczynania, ale okazało się, że wcale tak być nie miało. Bardzo mi przykro, że moje opowiadanie nie miało grona odbiorców. Tak więc to już chyba wszystko, co chciałam Wam powiedzieć. Żegnajcie.