sobota, 16 listopada 2013

Rozdział 5 - Z tego pokoju nic nie może wyjść. Pod żadnym pozorem. Bo wtedy będzie koniec. Wszystko przepadnie, gra się skończy, a wszystkie pionki spadną z planszy…


Oto i kolejny rozdział. Miał się ukazać parę dni temu, ale z powodów technicznych było to niemożliwe... *Głupi internet ;C *. W poniedziałek niestety trzeba już iść do szkoły. Z powodu choroby długo nie chodziłam, więc teraz trzeba będzie ponadrabiać co nieco xD Trzymajcie za mnie kciuki. Jak zwykle proszę o komentarze i zapraszam do czytania! :)
___________________________
Severus przemierzał szybkim krokiem korytarze zamku. Nie chciał aby ktoś go zauważył, mogłoby z tego wyniknąć coś złego, a przecież tego nie chciał. Dlatego też rozglądał się na wszystkie strony aby upewnić się, że nie jest przez nikogo śledzony.

Z tego, co miał zapisane na skrawku pergaminu wynikało, że musiał skręcić na następnym rozwidleniu w prawo i tam miało się znajdować pomieszczenie, w którym był umówiony.
Pokonał więc jeszcze szybkim, aczkolwiek cichym krokiem parę metrów dzielących go od rozłąki korytarzy po czym wytknął głowę, aby upewnić się, że nikogo tam nie ma. Była już co prawda godzina dwudziesta a ta część zamku nie była uważana za często obleganą przez uczniów i nauczycieli ale szesnastoletnie życie nauczyło go, że należy zachować ostrożność.
Odetchnąwszy z ulgą, że korytarz jest pusty pośpiesznie przemierzył jego długość aby następnie otworzyć ostatnie drzwi po lewej stronie i wejść do środka.
W pomieszczeniu było bardzo ciemno.
- Lumos! – szepnął aby cokolwiek móc zobaczyć.
Powoli z ciemności zaczęły wyłaniać się kontury mebli. Najpierw krzesełko, potem ławka a potem jeszcze więcej krzesełek i ławek. Na końcu stało duże biurko a za nim na ścianie wisiała duża tablica.
Wszystko było pokryte grubą warstwą kurzu. Niewątpliwie była to jedna z opuszczonych sal. 
- Severus! Już się bałem, że zgubiłeś drogę… - uśmiechnęła się do niego jedna z postaci, które wyłoniły się z mroku.
- Miałem pewne… hm… trudności, jeśli można by to tak ująć… - uśmiechnął się do wysokiego chłopaka, który miał nienaturalnie jasne włosy. Wydawały się wręcz białe w tym świetle.
- Ale chyba już wszystko w porządku? – spytał drugi chłopak.
- Nie ma się już czym przejmować, Mulciber.
- To dobrze, Severusie – powiedział trzeci chłopak wyłaniając się z ciemności, a powiedział to takim zimnym tonem, że czarnowłosy mimowolnie się wzdrygnął.
-Averry! Jak miło cię widzieć. Wszystko załatwiłeś, jak należy? – spytał w miarę jak najspokojniejszym głosem.
-Ależ oczywiście. Czy kiedykolwiek dałem ci powód abyś wątpił w moje zdolności?
- Chciałem się tylko upewnić…
Jednak Averrym jakby go nie dosłyszał i kontynuował:
- Wszystko idzie zgodnie z planem. Zgodził się. Dokładnie 31 października będzie na nas czekał w wyznaczonym miejscu i czasie. Wszyscy mają tam być obecni, zrozumiano?
W sali można było usłyszeć ciche pomruki.
- No więc dobrze… doskonale… - powiedział Averry zbliżając się do wyjścia, lecz zanim chwycił za klamkę powiedział jeszcze cicho:
- A wam radzę znaleźć inne miejsce do schadzek, chyba, że chcecie aby w końcu jakiś smarkacz nas podsłuchał… A z tego pokoju nic nie może wyjść. Pod żadnym pozorem. Bo wtedy będzie koniec.
Wszystko przepadnie, gra się skończy, a wszystkie pionki spadną z planszy…

Czarnowłosy stał właśnie przed lustrem znajdującym się w łazience chłopców na szóstym piętrze i bacznie wpatrywał się w swoje odbicie. Nic nadzwyczajnego. Do najładniejszych nie należał. Miał zbyt długi haczykowaty nos zadarty lekko do góry i długie włosy, które okalały jego podłużną twarz sięgając aż do ramion. A do tego wszystkiego czarne oczy głębokie niczym tunele. Bez wątpienia niejednego mógł on przerazić choćby jednym spojrzeniem. Taki po prostu był. Ludzie się go przeważnie bali. Tylko niektórzy potrafili w nim dostrzec człowieka. Na przykład Lily. I właśnie dlatego musiał ją odzyskać. Bez niej jego życie nie byłoby pełne. Musiał wypełnić tą tajemniczą pustkę, która istniała w nim od czasu kłótni z rudowłosą.
Chłopak mógł być wdzięczny Spice’emu. Gdyby nie ten chłopak, który ma chyba nie do końca po kolei w głowie, możliwe, że czarnowłosy nie byłby właśnie w tym miejscu, w którym aktualnie się znajdował. W łazience chłopców. Nie przyglądałby się sobie teraz uważnie analizując dokładnie każdy centymetr swojej twarzy. A przede wszystkim nie ściskałby w prawej dłoni fiolki ze złotą substancją tak mocno, jakby się bał, że może mu ona uciec i zaprzepaścić wszystkie szanse na odzyskanie osoby tak dla niego ważnej.
  
W końcu nadszedł ten wielce oczekiwany przez wszystkich uczniów Hogwartu dzień. Pierwsza wyprawa do Hogsmead w tym roku szkolnym. Wszyscy czekali na to, aż w końcu będą mogli kupić tyle słodyczy ile tylko zmieści im się w kieszeniach. Tęsknili także za magicznymi gadżetami Zonka i za kremowym piwem, przy którym chętnie gawędzili w Trzech Miotłach. Jedynymi osobami, których tak naprawdę nie cieszyła wyprawa do miasta byli pierwszo- i drugoklasiści, którzy nie mogli ze względu na swój wiek uczestniczyć w wycieczce do Hogsmead. Siedzieli oni wtedy przygaszeni w swoich Pokojach Wspólnych albo błąkali się po błoniach, sami nie wiedząc co ze sobą począć i liczyli na to, że ktoś im przyniesie balonówki Droobla albo pieprzne diabełki. No i pozostawał oczywiście Argus Filch, który chodził po szkole z miną, która mówiła wszem i wobec, że jeśli ktoś mu podpadnie, to już jego głowa, żeby zginął w czeluściach piekielnych w straszliwej męce. Marudził pod nosem coś o niewdzięcznych bachorach, które tylko czekają, aż on odwróci wzrok a potem zdemolują mu cały zamek i to on osobiście będzie się tym musiał zająć. Wśród niektórych nauczycieli także widoczne było podenerwowanie. Przynajmniej przez najbliższe dwa tygodnie po wizycie uczniów w wiosce na ich lekcjach będzie panował nieporządek i rozgardiasz.
Wszędzie będzie się aż roiło od przeszkadzajek Jankinsa, które reagowały, gdy tylko jakiś nauczyciel coś powie i zagłuszały go robiąc przy tym okropny hałas.
Tak więc mimo tych wszystkich cieszących się uczniów pozostawała chmara czarodziejów, która szczerze nie lubiła tego dnia. I nic na to poradzić nie było można. Czy się tego chciało czy też nie.

Lily Evans szła główną uliczką wioski i zmierzała w stronę Trzech Mioteł. Mimo iż był dopiero początek października zimno dawało się we znaki. Przenikało ono przez materiał ubrań i sprawiało, że człowiek trząsł się cały i marzył o ciepłym łóżku, które czeka na niego w domu i kubku gorącej herbaty.
Ulica była niezwykle zatłoczona. Uczniowie przechadzali się od jednego sklepu do drugiego wynosząc z nich co ciekawsze magiczne gadżety Zonka i słodycze z Miodowego Królestwa. Lily tak właściwie ich nie rozumiała. Oczywiście, zgadzała się z tym, że taki wypad do Hogsmead to świetna sprawa, ale tak naprawdę, jeśli chodzi się tam co miesiąc to w końcu wszystko staje się nudne i nic już cię nie ciekawi. Właściwie to chętnie została by w zamku. Nie dość, że było zimno, to jeszcze wszyscy wokół niej darli się wniebogłosy. Umówiła się jednak z Jamesem w Trzech Miotłach i nie wypadałoby nie pójść. Obietnica to obietnica.
Ciągle jednak myślami była przy Severusie. A im bardziej myślała o tym, co się wydarzyło w ciągu tego miesiąca tym bardziej nasuwała jej się myśl, że zachowują się jak małe dzieci. Kiedy jedno się chce pogodzić to drugie unosi się dumą i za nic w świecie nie chce przebaczyć drugiemu. I tak w kółko, że aż zwariować można.
Stanęła przed drzwiami Trzech Mioteł. W środku musiał być tuman ludzi. Słychać było śmiechy, rozmowy i donośne krzyki czarodziejów. 
Lily postawiła nogę na pierwszym z trzech stopni i chwyciła klamkę. I kiedy już miała wejść do gospody, czyjaś silna dłoń chwyciła z tyłu skrawek jej płaszcza. Okoliczne sklepy zaczęły się kręcić dookoła, a później, w ułamku jednej sekundy, wszystko znikło; znikło, aby ustąpić miejsca nowemu krajobrazowi. Nie był to jednak przyjemny widok. A wręcz przeciwnie. Lily stała na środku ścieżki. Tuż przed nią znajdowało się wejście do małego miasteczka. A raczej do jego pozostałości. Tu i ówdzie widać było zawalone budynki. Ktoś musiał niedawno je podpalić, ponieważ gdzieniegdzie można jeszcze było zauważyć palące się, drewniane części zabudowań. Nigdzie nie było widać żywej duszy. Wszyscy najwidoczniej pouciekali, gdy rozpętało się to piekło.
Brama, która niegdyś zapraszała do wstąpienia w progi tego małego miasteczka, teraz ledwo trzymała się muru.
- Brendan Cork… - wyszeptała z przerażeniem w głosie.
- Tak… Brendan Cork po ataku Śmierciożerców - potwierdził męski głos tuż za nią.
Lily przypomniała sobie, że przecież nie jest tutaj sama. Ktoś użył teleportacji, żeby ją tu zwabić. I za nim zdążyła się obrócić, doskonale wiedziała kogo za chwilę przed sobą ujrzy.
Chłopak stał tuż za nią z lekkim przerażeniem na twarzy. Z pewnością nie spodziewał się, że przychodząc tu ujrzy taki widok.
- Po ataku twoich znajomych, chciałeś powiedzieć.
- O czym ty mówisz? – spytał Severus podchodząc do niej bliżej. Ona jednak od razu cofnęła się do tyłu.
- Oboje dobrze wiemy, że chciałbyś do nich należeć, więc nie rozumiem dlaczego się tak dziwisz. To miasteczko mogło zostać równie dobrze spustoszone przez jednego z twoich kumpli, prawda Sev? – powiedziała cicho – A poza tym co ty wyprawiasz? Po co mnie tu przyprowadziłeś?! I jak śmiałeś bez mojej zgody użyć teleportacji łącznej?! – rzuciła ze złością w jego stronę.
- A czy gdybym zapytał o pozwolenie, zgodziłabyś się?
- Nie – odpowiedziała krótko.
- W takim razie widzisz, że nie miałem innego wyjścia.
Podszedł do niej powoli i chwycił ją za rękę. Ona jednak wyrwała się jednym gwałtownym ruchem i posłała mu złowrogie spojrzenie. Severus jednak nie dał po sobie poznać ile bólu sprawiło mu to odtrącenie ze strony dziewczyny.
- Nie dotykaj mnie! – zawołała.
- Lily, nie  gniewaj się na mnie. Proszę cię, pogódźmy się. Ja już dłużej tak nie mogę…
- Nie pogrążaj się. Całymi tygodniami mnie unikasz! Na każdej wspólnej lekcji znajdujesz pretekst, żeby się przesiąść a jeśli już jesteś na mnie skazany to unikasz wzrokiem i ani słowem się nie odezwiesz, a teraz co?! Myślisz, że tak po prostu mnie tu zwabisz i będzie tak jak dawniej, tak? Jeśli tak uważasz to się grubo mylisz!
Nawet nie zauważyła kiedy po jej twarzy pociekły łzy. Sama myśl o ostatnich paru tygodniach sprawiała jej wielki ból.
Severus podszedł do niej i spróbował otrzeć jej twarz, lecz dziewczyna odskoczyła w tył.
- Mówiłam ci, żebyś mnie nie dotykał!
Nie posłuchał. Już po chwili jej nadgarstki były uwięzione w jego silnych dłoniach.
- Wysłuchaj mnie. Tylko o to cię proszę. Później zrobisz, co będziesz uważała za słuszne, ale teraz mnie wysłuchaj – zaczął spokojnie. – Czy ty naprawdę uważasz, że mnie było łatwo? Myślisz, że bez najmniejszego problemu patrzyłem na to, jak cierpisz? Bo chyba nie zaprzeczysz, że moje zachowanie nie sprawiało ci bólu?
- Teraz to nie ma już najmniejszego znaczenia – powiedziała próbując się mu wyrwać.
- Sama w to nie wierzysz.
W tym momencie przypomniała sobie co jeszcze przed paroma minutami myślała o ich kłótni. Teraz to ona zachowywała się jak ta dumna osoba, która za nic w świecie nie chciała ustąpić. W końcu przyszedł, przeprosił, więc czemu ona nie może mu po prostu wybaczyć, powiedzieć, że też zachowywała się nie fair, i że się cieszy, że może odzyskać swojego przyjaciela? Chyba dlatego, że w głębi duszy obawiała się najgorszego. Tego, że znowu będzie przez niego cierpiała albo, że on tak bardzo zatraci się w swojej czarnej magii, że zjedzie na złą stronę? Przecież widziała do czego jest zdolny jako siedemnastoletni chłopak. Nie chciała sobie nawet wyobrażać, do czego będzie zdolny za dziesięć, dwadzieścia lat? A po za tym pozostawał najważniejszy problem. On ją kochał. Dla niego to zdecydowanie nie była przyjaźń.
- Severus… To nie jest taki proste, jak ci się wydaje... – przerwała panującą ciszę.
- Ale dlaczego? Wytłumacz mi… - powiedział spoglądając jej głęboko w oczy.
- To się powtórzy, prędzej czy później, ale znowu będzie tak samo.
- Wcale nie musi tak być
- Zrozum mnie, to co nas łączy… Ty to inaczej odbierasz, oczekujesz ode mnie czegoś innego niż ja od ciebie. Do ostatniej chwili będziesz myślał, że wkrótce będę z tobą. A co będzie jeśli ktoś pojawi się w moim życiu?
- Nie chcę o tym myśleć – przerwał jej gwałtownie.
- Zostawisz mnie? – kontynuowała nie zważając na jego wtrącenie. – Opuścisz raz na zawsze sprawiając, że złamiesz mi serce?
- Nigdy cię nie zostawię, wiesz o tym.
Owszem. Wiedziała. A przynajmniej chciała w to wierzyć.
- Lily, czemu…? – spytał łamiącym się głosem.
Chociaż nie dokończył pytania, ona doskonale wiedziała, o co mu chodzi. Wyczytała to w jego oczach. Chciał wiedzieć, czemu nie jest w stanie go obdarzyć tym rodzajem miłości, którą on do niej żywił.
- Och, Sev… Gdybyś chociaż nie pasjonował się tak czarną magią. Może wtedy… - powiedziała kładąc swoją zimną dłoń na jego bladym policzku.
- Gdybym nie interesował się czarną magią byłabyś zdolna mnie pokochać?
- Nie chcę ci robić złudnych nadziei – potrząsnęła gwałtownie głową, po czym zaczęła przyglądać się swoim czubkom swoich butów. 
Po chwili Severus rzekł cichym i ciepłym tonem:
- Lily, spójrz mi w oczy… proszę – dodał po chwili jakby chciał prosić o los, żeby ona zmieniła zdanie.
Dziewczyna podniosła powoli głowę a zielone oczy spotkały czarne. Severus położył swoje dłonie na jej ramionach i spytał poważnym tonem, który drżał od podenerwowania:
- My nadal jesteśmy tylko przyjaciółmi?
- Przykro mi, Sev…
Pojedyncza łza spłynęła po jej policzku, a Severus lekko otarł ją palcem.
- Nie płacz. W najgorszym wypadku zostanę starym kawalerem z trzydziestoma ośmioma kotami, które później pożrą mnie żywcem – powiedział chcąc wszystko obrócić w żart.
Lily zaśmiała się niepewnie.
- To, że nie będziemy razem, to nie znaczy, że masz w życiu nie zaznać szczęścia.
- Oczywiście – odrzekł chociaż, tak naprawdę, on doskonale zdawał sobie sprawę, że tak właśnie będzie. Nie zazna szczęścia nie mając jej przy swoim boku. Nikt nie zapełni tej pustki w jego sercu, kiedy jej nie będzie z nim. A chociaż wolał o tym nie myśleć, ona w końcu kogoś pozna. Taka jest kolej rzeczy.
- Czemu zaatakowali akurat taką małą wioskę? – zapytała Lily odwracając się w stronę miasteczka, a raczej w kierunku jego pozostałości.
- Dla nich nie ma znaczenia to czy atakują wielkie miasto czy małą mieścinę. Oni kierują się tylko rządzą zabijania mugoli – odrzekł cicho Severus.
- Przecież to jest okropne! Powiedz mi, Sev… Czy ty naprawdę chcesz być kimś takim? Kimś, kto zabija wszystkich nie magicznych ludzi bez mrugnięcia okiem dla… „wyższego dobra”? A co jeśli w podpalonej przez ciebie wiosce byłby ktoś, kogo kochasz? Gdybym była tam ja?
- Nie zabiłbym cię – wtrącił szybko i potrząsnął głową tak, jakby chciał się od tej okropnej myśli jak najszybciej uwolnić.
- To nie jest odpowiedź na moje pytanie… Powiedz mi, czemu tak bardzo chcesz do nich dołączyć?
- Lily… - zaczął powoli. – Nie potrafię ci na to pytanie odpowiedzieć. Mi mugole naprawdę nie przeszkadzają. Nie uważam się za kogoś lepszego tylko dlatego, że potrafię czarować i uwarzyć eliksiry… Nie dążę za wszelką cenę do tego, aby pozbyć się mugoli i żeby raz na zawsze oczyścić świat z ludzi pozbawionych czystej krwi.
- Ale jeśli dołączysz do śmierciożerców tak właśnie się stanie. Czy tego chcesz czy też nie będziesz do tego dążyć. Jeśli nie z własnej woli, to z przymusu. Będziesz się musiał im podporządkować, bo tego pragną Śmierciożercy i tego pragnie Voldemort.
Lily mimowolnie wzdrygnęła się wypowiadając to imię. Fakt, że była jedną z naprawdę niewielu osób, które odważyły się je wymawiać nie oznaczał tego, że przychodziło jej to z łatwością. Ale taka już była. Zawsze nazywała rzeczy po imieniu. „Nazywanie kogoś nie po imieniu niczego nie zmieni.
Ten ktoś nadal będzie robił okropne rzeczy i mówienie o nim jako o Sam – Wiesz – Kim nic tu nie pomoże. Ludzie sobie wmawiają, że jeśli będą o nim mówić z szacunkiem, to nic złego im się nie przytrafi a przecież kiedy dojdzie do finału Voldemorta nie będzie patrzył kto żywi do niego szacunek a kto nie. Zabije wszystkich, nawet swoich najwierniejszych sprzymierzeńców”, tak kiedyś powiedziała mu Lily. Miała rację, Czarnego Pana nie obchodzi to czy zabije Śmierciożercy czy też jakiegoś innego czarodzieja. Będzie to tylko przestroga dla innych, że on nie cofnie się przed niczym aby uzyskać władzę absolutną.
- Wracajmy już, robi się zimno, a przecież w końcu ktoś może zauważyć, że nas nie ma – powiedział w końcu Severus kładąc rękę na jej ramieniu.
- Dobrze.
Lily wiedziała, że jej przyjaciel tak naprawdę chce uniknąć krępującego go tematu. A ona nie chciała naciskać. Lecz kiedy kontury budynków Brendan Cork zaczęły się rozmywać i mieszać ze sobą i dwoje nastolatków pochłonęło niebieskie światło dziewczyna sama już nie wiedziała, czy chce poznać odpowiedź na swoje pytanie. Tak naprawdę chyba bała się dowiedzieć, czemu Severus tak bardzo chce stać się jednym z nich, z czarodziejów, którzy zrobią wszystko, żeby przypodobać się Voldemortowi, i którzy myślą, że ich wierność uchroni ich przed śmiercią. Jednym z Śmierciożerców…

2 komentarze:

  1. Rozdział wspaniały! Właśnie na taki liczyłam. Wszystko łączy się w całość. Szkoda tylko, że ta rozmowa Severusa z Lily była taka krótka.
    No nic, pisz bo naprawdę świetnie Ci to wychodzi! :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Co do tej rozmowy, to nie chciałam pisać w nieskończoność, bo w końcu by z tego wyszła z tego szansa na sukces, ciągle by sie kłócili i nic by z tego nie wyszło :D Już mam z 1/3 rozdziału następnego napisanego, więc za tydzień już powinno być ^^ Będę się starała :D
    Dziękuję Ci za Twój komentarz ^^

    OdpowiedzUsuń